Międzynarodowa
izolacja Albanii w drugiej połowie XX wieku nie sprzyjała kontaktom
turystycznym. Dopiero pod koniec XX wieku zaczęli ten kraj odkrywać dla siebie
podróżnicy i turyści. A jest co w Albanii odkrywać. Bo to i pozostałości osad
iliryjskich, i spuścizna kolonizacji greckiej i rzymskiej, i relikty panowania
Bizancjum i Imperium Osmańskiego. Swój wkład w historię tych ziem zaznaczyli
też bliżsi sąsiedzi Albanii. I nie zawsze był to wkład pokojowy – jak zwykle,
gdy jakaś kraina leży na skrzyżowaniu dróg handlowych.
Spośród wielu
tak różnorodnych reliktów przeszłości klasztor w Ardenicy niewątpliwie
zasługuje na odwiedzenie.
Aby zobaczyć
„jeden z najcenniejszych zabytków prawosławnej architektury i sztuki sakralnej
w Albanii”, klasztor w Ardenicy, zatrzymuję się w Fier. Stąd, busem docieram do
wioski Kolonjë, jakieś trzydzieści
kilometrów na północ od Fier. Z wioski czeka mnie jeszcze dwukilometrowy
spacerek przez pola, skrajem lasu, cały czas pod górkę.
Budowę klasztoru
na wzgórzu o wysokości 237
metrów n.p.m. rozpoczęto w roku 1282 na polecenie
cesarza bizantyjskiego Andronika II jako wotum za zwycięstwo w jednej z bitew.
Klasztor wybudowano wokół istniejącej już wcześniej kaplicy św. Trójcy, która z
kolei powstała na gruzach pogańskiej świątyni Artemidy. Stąd, jak niektórzy
uważają, wywodzi się nazwa wioski Ardenica.
Budulec zdobyto
bardzo łatwo – niedaleko przecież znajdowały się ruiny Apollonii, nie całkiem
jeszcze unicestwionej przez czas. Przyglądając się z bliska murom, można nawet
wypatrzyć kamienne bloki z rzeźbami pochodzącymi z antycznego miasta. Cały
kompleks składa się z cerkwi Narodzenia Matki Bożej, kaplicy św. Trójcy oraz
budynków klasztornych i gospodarczych (olejarnia, piekarnia, pomieszczenia dla
zwierząt). Wszystko otoczone XIII-wiecznym murem. Tylko wieża cerkwi jest
współczesna – dobudowano ją w 1925 roku.
Okres
największej świetności i aktywności klasztoru przypada na przełom XVIII i XIX
wieku. W roku 1780 otwarto tutaj szkołę teologiczną, a w 1817 otworzono
gimnazjum. Na przełomie wieków XIX i XX, w okresie budzenia się świadomości
narodowej Albańczyków, uczono tutaj języka albańskiego, a w bibliotece
klasztornej zgromadzono ponad 32 tysiące woluminów. Niestety, w 1932 roku
prawie cały zbiór spłonął. W 1969 roku klasztor został przejęty przez państwo –
bynajmniej nie w celu jego ochrony. Wręcz przeciwnie, niszczał niezamieszkany i
niechroniony. Częściowe prace restauracyjne zostały przeprowadzone dopiero w
roku 1988, a
w 1992 roku klasztor został przekazany Autokefalicznemu Prawosławnemu
Kościołowi Albanii. Teraz mieszka tutaj i pracuje kilku mnichów.
Znajdująca się w
samym centrum kompleksu cerkiew ozdobiona jest od strony południowej portykiem.
I jest zamknięta. No świetnie! Na teren klasztoru weszłam bez problemu, ale
przecież najcenniejsze są freski we wnętrzu świątyni. Na szczęście ma ona
swojego opiekuna. Człowiek, którego wcześniej widziałam przed bramą, otwiera
drzwi kościoła. Mogę wejść do środka.
Dopiero po
chwili oczy przyzwyczajają się do mroku, którego nie rozświetlają wystarczająco
ani zapalone światło, ani niewielkie okna. Cenny jest bogato rzeźbiony i
pozłacany ikonostas z 1744 roku, cenna jest równie bogata w złocone ornamenty
ambona w kształcie zamkniętego kielicha. Najcenniejsze jednak są malowidła
pokrywające niemal całe ściany świątyni. Niektóre zachowały się tylko
częściowo, ale i tak to, co widzę, godne jest największego zachwytu. Freski
powstały w latach 1743–1744, zostały namalowane rękami braci, Konstantyna i
Atanazego Zografów z Korczy, którzy upiększali też świątynie na Świętej Górze
Athos. Na Świętą Górę mnie, kobiety, nie wpuszczą, za to tutaj mogę upajać
wzrok bez reszty – no, chyba że mój opiekun powie „dość”. Na razie jednak pan
nie wykazuje zniecierpliwienia, wręczam mu jakieś drobne (to powszechna
praktyka w zabytkowych świątyniach, w których nie pobiera się opłaty za wstęp)
i nieśmiało pytam, czy mogę zrobić zdjęcie. Pan przyzwala i pokazuje na
palcach: 3–4, zastrzegając, że bez lampy błyskowej. Dobre i to.
Za najcenniejszy
fresk uważane jest wyobrażenie Siedmiu Świętych Mężów – świętych katolickich i
prawosławnych, wśród nich Cyryla i Metodego, których wpływowi przypisuje się
nawrócenie bułgarskiego chana Borysa I Michała, pierwszego chrześcijańskiego
władcy Bułgarii.
Pan prowadzi
mnie jeszcze do kruchty, pokazuje schody na piętro. Wchodzi ze mną i każe mi
robić zdjęcia! A ja już dawno przekroczyłam limit czterech zdjęć, na które
pierwotnie pozwolił.
Szkoda, że nie
można podejść bliżej do zabudowań klasztornych i gospodarczych – łańcuch
rozciągnięty na całej szerokości podworca broni dostępu do tej części
kompleksu. Drewniany ganek klasztoru wsparty na kamiennym arkadowym przyziemiu,
ciągnący się wzdłuż całego budynku, widać jednak całkiem dobrze, prezentuje się
wspaniale.
Jeszcze tylko
dwoje odwiedzających poza mną przybyło dzisiaj do klasztoru, przynajmniej
teraz, pod wieczór. Panuje cisza i spokój. Przysiadam na schodkach bramy
wejściowej, rozkoszuję się tym spokojem, doczytuję z przewodnika, co jeszcze na
temat klasztoru jest tam napisane. No proszę… myślałam, że opuszczając Lezhë,
definitywnie skończyłam spotkania ze Skanderbegiem, a tymczasem on tutaj w
klasztorze w Ardenicy 23 kwietnia 1451 roku wziął ślub z Dominiką Arianiti.
Przynajmniej tak uważa część historyków.
Jeszcze chwilę
posiedzę sobie przed klasztorną bramą, w cieniu akacji i sosen. Wszystko
jednak, co piękne… muszę wracać. Do Fier trochę daleko. Za to teraz będę szła
tylko w dół.
Jestem już w
centrum wioski, tutaj chyba powinnam czekać na autobus do Fier. Jakiś człowiek
podpowiada, że powinnam pójść do głównej drogi prowadzącej z Tirany na południe
kraju. Nie bardzo chce mi się wierzyć, przecież skoro tutaj wysiadłam, to
znaczy, że jakieś autobusy tutaj dojeżdżają. Kiedy jednak inny miejscowy to
potwierdza, widzę, że nie ma rady. Muszę przejść dodatkowe dwa kilometry. Być
może muszę pójść na ten oddalony przystanek, dlatego że autobusy zajeżdżają do
Kolonjë, tylko jadąc z Fier do dalszych miejscowości, a może dlatego, że jest
już późno.
Chyba to było
trochę mniej niż dwa kilometry. I jak tylko dochodzę do głównej drogi, jedzie
autobus do Fier – i to do centrum, a nie tylko do obwodnicy. Zbliża się godzina
18:00. Mam jeszcze z godzinę na „zwiedzenie” miasta.
Dziękuję za kolejne ciekawe miejsce na świecie!
OdpowiedzUsuńWspaniałe zdjęcia i niesamowita architektura. Kolejne niesamowite miejsce.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszy mnie, że ten wpis, i miejsce o którym piszę, spotkały się z zainteresowaniem.
Usuń