Czas leci. W dwunastym dniu podróży po Azji Południowo-Wschodniej, przybywam do miasta Siem Reap, miejsca wypadowego do zwiedzania Angkoru.
Angkor to osobny
rozdział, Angor zasługuje na słów wiele. Chociaż… może raczej na milczenie i
pochylenie głowy nad umiejętnościami i zręcznością dawnych mistrzów,
architektów, budowniczych, rzeźbiarzy, oraz nad potęgą władców, którzy
zadecydowali o stworzeniu i rozbudowywaniu Angkoru, a i nad naturą, która
zakpiła sobie ze wszystkich i dokładnie ukryła – na całe stulecia – efekt
wysiłków tychże władców, architektów, budowlańców, artystów…
Parafrazując
znane przysłowie: nie samymi świątyniami, nawet najpiękniejszymi i
najcenniejszymi, podróżnik żyje, chcę w Siem Reap zobaczyć coś jeszcze. Odwiedzam
zatem Artisans d’Angkor, siedzibę organizacji, której celem jest zachowanie
khmerskiego dziedzictwa kulturowego poprzez nauczanie rzemiosła artystycznego.
Nauczanie prowadzące do usamodzielnienia się młodych adeptów różnych dziedzin
sztuki. Obserwuję, jak młodzi ludzie malują na jedwabiu, rzeźbią popiersia
królów Angkoru, pokrywają laką lub złocą figurki z piaskowca lub drewna.
Absolwenci Artisans d’Angkor wykorzystują zdobyte z pomocą tej organizacji
umiejętności przy pracach konserwatorskich zabytków Angkoru.
Artisans
d’Angkor organizuje wyjazdy do gospodarstwa jedwabniczego, położonego poza
centrum Siem Reap. Decyduję się na udział w takiej wycieczce.
Najpierw hodowla jedwabników. Gąsienice w różnych stadiach
rozwoju. Niektóre mieszkają w drewnianych szopach na palach. Pale zanurzone są
w wypełnionych wodą zagłębieniach. To tak na wszelki wypadek, gdyby wybrały
wolność i chciały z przygotowanych dla nich szop wypełznąć w szeroki świat.
Obserwuję, jak
gąsienice jedwabników pożerają liście morwy. Potem z ich kokonów, zanurzonych w
gorącej wodzie, przędzie się jedwabną nitkę. Jeden kokon daje ok. 1,6 kilometra nici, a
jedwab pozyskiwany z wewnętrznej części kokonu jest lepszej jakości niż ten z
zewnętrznej. Przewodnik pokazuje kolejne etapy produkcji jedwabiu: jego
barwienie, tkanie. I małe muzeum z unikalnymi, powstałymi dawno temu tkaninami.
A na końcu oczywiście sklep – jakżeby inaczej. Jakkolwiek jestem uodporniona na
zakupy w przyfabrycznych sklepach, które zwykle wieńczą trasy zwiedzania,
kupuję niewielki notes z okładką wykonaną z rafii. Wydatki na jedwabne pamiątki
przekraczają nie tylko moje możliwości finansowe, ale przede wszystkim zdrowy
rozsądek.
Do wioski na
środku jeziora Tonle Sap płynę blisko godzinę szybką łodzią motorową. Z
perspektywy łódki oglądam domy na palach, szkołę, sklepy, przydomowe ogródki… Tak, tak, nic mi się przywidziało. W doniczkach, bo
w doniczkach, ale ogródki. Za parę tygodni mogłabym zwiedzić wioskę suchą
stopą. Teraz, płynąc mangrowcowym lasem w płaskiej łodzi i słuchając cichego,
zawodzącego śpiewu kobiety prowadzącej łódkę, ze smutkiem patrzę na psujące
nastrój plastikowe reklamówki wiszące na drzewach – pozostałość po wyższym
jeszcze stanie wody w jeziorze oraz znak braku perspektywicznego myślenia,
głupoty i niechlujstwa homo sapiens.
Zanim jednak dotarłam
do przystani, z której odpływają łodzie do wioski, niechcący stałam się – a
właściwie tuk-tuk, którym jechałam – współuczestnikiem kolizji, bo tak się to
chyba nazywa, drogowej. Jeszcze większą wątpliwość mam co do nazywania tego,
czym jadę drogą, ale chyba innego określenia nie znajdę. Jeszcze parę tygodni wcześniej
miejsce to zalane było wodą, teraz koleiny, wyboje, kurz i piach. „Mój”
tuk-tuk, mijając jadących na skuterze dwóch młodych mężczyzn, podskakuje na
wyboju i uderza w jadących, powodując wywrócenie się skutera i upadek mężczyzn
do wypełnionego wodą rowu. Pan „tuk-tukowiec” w ogóle tego nie zauważa,
zatrzymuje się dopiero na mój okrzyk. Długo się zastanawia, czy wysiąść. W
końcu wysiada i pomaga chłopakom pozbierać się i ich rzeczy, porozrzucane na
brzegu rowu. Na szczęście nic nikomu się nie stało, poza zmoczonymi trochę
spodniami panów ze skutera – i jak obserwuję, nikt nie ma do nikogo pretensji.
Zobacz też:
I jeszcze kilka zdjęć - głównie świątyń - z Siem Reap
Zagłębione w gotowanym ryżu banany otulone liśćmi
palmowymi
za chwilę będą gotowe do spożycia…
|
Czytałam z ogromnym zainteresowaniem! Piękne zdjęcia!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszę się, że wpis się podobał.
Usuń