Z kolonialną pozostałością w Mumbaju jest tak
jak na całym świecie – jedne budynki świecą dawnym – odrestaurowanym – blaskiem,
inne straszą liszajami wilgoci i odpadającymi gzymsami. Kolejną metamorfozę
przechodzi dworzec króla Śiwadźiego (Chhatrapati Shivaji), najznamienitsza, wpisana na listę UNESCO
budowla wiktoriańska Mumbaju, opleciona właśnie pajęczynami rusztowań. Nawet
teraz chyba bardziej znana jako Dworzec Wiktorii (Victoria Terminus), nazwana
tak na cześć brytyjskiej królowej (budowa 1878–1887; architekt Frederick
William Stevens). Nazwę zmieniono w 1996 roku, składając tym razem hołd
założycielowi Imperium Marathów, królowi Śiwadźiemu (1627–1680), któremu udało
się wyzwolić znaczne tereny Indii spod władzy Wielkich Mogołów. A Imperium
Marathów to obecnie stan Maharasztra, którego stolicą jest Mumbaj.
Dworzec to nie
jedyny obiekt, który upamiętniono, w 1998 roku, imieniem założyciela stanu. Muzeum Maharaja Chhatrapati Sivaji, w południowej
części Mumbaju, zostało założone jako Muzeum Księcia Walii w Indiach Zachodnich
dla uczczenia wizyty Jerzego V, który – jeszcze jako książę Walii, w 1905 roku
– położył kamień węgielny muzeum. Architekt budynku, George Wittet (1878–1926),
wybrany w konkursie ogłoszonym w 1909 roku, zaprojektował – oczywiście w stylu
indosaraceńskim – budowlę, która do dzisiaj uważana jest za jeden z najlepszych
przykładów tego stylu. Budynek został ukończony w 1914 roku, ale jako muzeum otwarto
go dopiero w 1922 roku – do tego czasu służył jako szpital wojskowy.
Uwagę wszystkich
wchodzących do ogrodu przed muzeum, którego zbiory liczą dzisiaj blisko
pięćdziesiąt tysięcy artefaktów z różnych epok i ze wszystkich stron świata, przyciąga
siedmiometrowej wysokości głowa Buddy leżąca przed budynkiem. Gdy patrzy się na nią od tyłu, ma wygląd jaskini, w której
artysta umieścił 1500 figurek Buddy – pięćset dla przeszłości, pięćset dla teraźniejszości
i pięćset dla przyszłości. Rzeźbę w miedzi zatytułowaną „Buddowie
wewnątrz”, upamiętniającą ofiary tsunami z 2004 roku, podarował muzeum artysta
Satish Gupta.
Muzeum niewątpliwie
warte jest zwiedzenia. Podobnie jak znajdująca się niemal po drugiej stronie ulicy
Narodowa Galeria Sztuk Pięknych, o długiej i skomplikowanej historii. Idea zorganizowania
miejsca poświęconego sztuce zrodziła się tuż po odzyskaniu niepodległości, sprzyjali
jej premier Neru i lokalna społeczność artystów. Utworzone w 1954 roku muzeum
znalazło swoje lokum w budynku z 1911 roku znanym jako Sala Sir Cowasji
Jehangira (1853–1934), przekazanym miastu przez fundatora. Była to wtedy część
Instytutu Nauki. Później jednak, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych,
prestiż tego miejsca podupadł, organizowano tam przypadkowe eventy, zebrania różnych
ugrupowań, a nawet kiermasze odzieży. Pod wpływem opinii publicznej domagającej
się przywrócenia tego miejsca sztuce, przystąpiono do odbudowy budynku
zaprojektowanego również przez George’a Witteta. Było to wielkie wyzwanie. Całe
wnętrze zostało przebudowane zgodnie z projektem Romiego Kholosa, tylko fasada –
jako obiekt dziedzictwa narodowego – nie została zmieniona. Po dwunastu latach renowacji, w 1996 roku, oddano obiekt do
użytku jako Narodową Galerię Sztuk Pięknych. Galeria godne obejrzenia nie tylko
ze względu na zbiory, lecz także jako ciekawy przykład przekształcania wiekowych
struktur w miejsca na miarę XXI wieku.
Jak dobrze, że
zaplanowałam sobie wizytę w tym muzeum pod koniec dnia. Dzięki temu mogę
zobaczyć jeszcze kilka czasowych wystaw we współczesnej galerii Jehangira
Nicholsona, po drugiej stronie ulicy Mahatmy Gandhiego (nie mylić z wydzieloną
wystawą dzieł zebranych przez tego kolekcjonera w Muzeum Maharaja Chatrapati
Sivaji).
Jehangir Nicholson, z zawodu biegły księgowy, stał się kolekcjonerem, który
zebrane 800 prac 250 artystów przekazał państwu. Tutaj, w oddzielnym budynku,
organizowane są wystawy czasowe współczesnych twórców. I co ważne dla podróżników
i turystów, dla których czas pracy muzeów, galerii i innych ciekawych miejsc
jest zawsze za krótki, otwarte jest do 19:00. Na dodatek wstęp jest bezpłatny.
W pełni
usatysfakcjonowana, szczególnie kolorowymi abstrakcjami Smity Kinkale (ur.
1977), z którą nawet mam okazję zamienić kilka zdań, wracam do hotelu, oglądając
– tym razem w świetle latarń – kolonialną zabudowę wokół Majdanu, a właściwie
jego części zwanej Oval Maidan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz