Teren Parku Narodowego Wodospadów Iguazú po stronie argentyńskiej jest rozleglejszy niż po stronie brazylijskiej (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2021/09/wielka-woda-wodospad-iguazu-brazylia.html), szlaków jest więcej, a infrastruktura – bardziej rozbudowana. Najdalej od wejścia do parku położony jest „Diabelski szlak”, prowadzący, jak łatwo się domyślić, do Diabelskiej Gardzieli.
Do jego początku można dojechać napędzaną gazem,
ekologiczną kolejką wąskotorową wybudowaną w 2001 roku. Ten Diabelski Szlak to
pomost o długości 1100
metrów poprowadzony nad rozlewiskiem rzeki. Przejście nim
to atrakcja sama w sobie – bo kilometr to całkiem spora długość jak na
zawieszone nad wodą przejście; bo poziom wody jest teraz wysoki zatem odległość
od płaszczyzny, którą idziemy do powierzchni wody, jest stosunkowo niewielka; bo
miejscami widać tylko wierzchołki zalanych krzewów i drzew; bo woda kłębiąca
się wokół wystających z wody głazów czy nad dziurami w bazaltowym podłożu,
których istnienia można się jedynie się domyślać, daje pojęcie o potędze wody.
Mniej więcej w centralnej części parku, przy stacji przesiadkowej kolejki, zaczynają się dwa szlaki: okrężny szlak górny (1750 metrów) i okrężny szlak dolny (1700 metrów), w większości będące również żelazno-drewnianymi kładkami. Taki system komunikacyjny z jednej strony został wymuszony przez warunki topograficzne, z drugiej – to zabezpieczenie przed dewastacją terenu przez turystów – wiadomo, turysta jak może, to wlezie wszędzie, gdzie nie powinien.
Obydwa kręte,
prowadzą czy do podnóża poszczególnych kaskad, czy to ponad ich szczytowymi
partiami. Mapka podaje ich nazwy: Salto San Martin, Salto Adan i Eva, Salto
Bossetti… Wczoraj oglądałam je z daleka, z brazylijskiego brzegu rzeki. W
gruncie rzeczy nie jest istotna nazwa, nie jest istotna historia ich odkrycia,
nie są istotne wymiary. Urzeczona kształtami i kolorami, również kolorami tęcz
tworzących się w wyniku rozszczepienia światła odbijającego się w mikroskopijnych
kroplach wody, nie zwracam uwagi, że te krople moczą moje włosy i moje ubranie,
i obiektyw aparatu fotograficznego, ani że całemu spacerowi towarzyszy potworny
huk spadającej wody. Podobno słychać go w odległości nawet dwudziestu kilometrów.
Do niedawna można
było, z przystani na dolnym szlaku okrężnym, popłynąć na wyspę San Martin –
niewielką wyspę tuż przed Diabelską Gardzielą – co pozwalało na jeszcze inny
punkt widzenia serca wodospadu Iguazú. Teraz tych
przejazdów na wyspę już nie ma, nie wiem, czy tylko teraz, czy w ogóle – może z
tego względu, że wyspa jest ostoją sępnika czarnego, ptaka z rodziny
kondorowatych.
Ostatnie dwa szlaki
zaczynają się przy wejściu do parku narodowego. Jeden z nich to 3,5-kilometrowy
Sendero Macuco (sendero to po
hiszpańsku „ścieżka”), drugi to Sendero Yacaratiá o długości 5,5 kilometra. Nie
zdążę przejść obydwóch, ale do Salato Arrechea na końcu szlaku Macuco, na który
można wejść tylko do godziny 15:00, powinnam zdążyć.
Szlak nie jest
trudny, wiedzie płaskim terenem, tym razem ścieżką gruntową. Prawie cały czas
idę w tunelu roślinności. Taki tunel robi wrażenie przez pierwsze pół kilometra.
Potem staje się monotonny, męczy, a przysiąść nie ma gdzie, bo wzdłuż drogi
ciągnie się zbita plątanina chaszczy. Dlatego nie żałuję, że nie starczy mi już
czasu na przejście Sendero Yacaratiá, najdłuższego ze szlaków w argentyńskiej
części Parku Narodowego Iguazú. Biorąc pod uwagę jego położenie, jest on tak
samo monotonny jak ten, którym przeszłam.
Oczywiście każdy spacer,
czy to po brazylijskiej, czy po argentyńskiej stronie, to obok spektakularnych
widoków wodospadu możliwość obcowania z dziewiczą przyrodą – a przynajmniej
chcę w to wierzyć, mimo że 477 lat, jakie upłynęły od odkrycia wodospadu przez
Europejczyków, niewątpliwie wiele pierwotnego uroku tę przyrodę pozbawiły.
Faktem jednak jest, że rozmaitość zielonych głównie kształtów pobudza
wyobraźnię, tym bardziej że to resztki lasu deszczowego. Poza tym nieczęsto ma
się okazję widzieć żyjące na wolności kapucynki, tukany czy ostronosy. W
przypadku tych ostatnich mam wątpliwość, czy to jeszcze dzikie zwierzęta. Garną
się do ludzi, wiedzą, że zamek błyskawiczny w plecaku jest sezamem, który może
odsłonić coś do jedzenia. Ubolewam, że mimo napisów, mimo szeroko przecież
zakrojonej na świecie akcji uświadamiającej, żeby nie dokarmiać dzikich
stworzeń, ciągle zdarzają się… nie wytrzymuję, gromię wzrokiem dziewczynę,
która zaczyna sięgać do swojego plecaka, a jestem gotowa nawet na podniesienie
głosu.
Kiedy przed wyprawą
czytałam relacje ludzi, którzy byli tutaj wcześniej, powtarzała się informacja,
że wracali jeszcze na drugi i kolejny dzień, aby „pokontemplować” to miejsce,
przejść wszystkie możliwe szlaki. Szczególnie dotyczyło to właśnie argentyńskiej
części parku. Hm… Jakoś nie czuję niedosytu, nie czuję potrzeby, żeby tutaj
jeszcze raz wracać. Przeszłam wszystkie możliwe szlaki. Nie przeszłam
pięciokilometrowego szlaku po stronie argentyńskiej, który nie wydaje mi się
szczególnie interesujący, i kilku krótszych po stronie brazylijskiej. Z żadnego
z nich jednak nie było widoków na rzekę z kaskadami, bądź co bądź głównego celu
pobytu w tym parku narodowym. Kontemplować?! Jak mogę kontemplować przyrodę –
wodę, drzewa czy motyle – kiedy pomosty wyglądają tak jak ulica Floriańska w
samo południe? Mrowie ludzi, w większej części w nastroju dalekim od
kontemplacyjnego. Ludzi wyginających się w dziwacznych pozach, na barierkach
pomostów, na kamieniach czy schodkach wyrównujących poziomy, z obowiązkowo podniesionymi
do góry palcami w kształcie litery „V”, aby mieć „niepowtarzalne” zdjęcie z
urlopu. Niewykluczone, że w okresie pozaurlopowym jest lepiej, bo jest mniej
ludzi i wtedy są bardziej sprzyjające warunki do kontemplacji.
Zarówno Puerto Iguazú (Argentyna),
jak i Foz do Iguazú (Brazylia) żyją z turystyki. Aby zapewnić turystom dodatkowe, poza
oglądaniem wodospadu, atrakcje, zorganizowano kilka parków ptaków, jeden tuż
obok wejścia do parku narodowego po stronie brazylijskiej. Myślę, że to raczej
atrakcje dla tych, którzy spędzają tutaj swoje wakacje, a nie dla podróżników,
dla których Iguazú jest tylko jednym z wielu przystanków w czasie podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz