Górujące nad Medellín góry zostały zagospodarowane dla potrzeb
rekreacji. Zatem wspólnie z mieszkańcami miasta jadę zażywać niedzielnego
wypoczynku w parku Arvi. Aby dojechać do parku, trzeba się przesiąść z metra do
kolejki linowej. Trudno się dziwić, miasto wspina się coraz wyżej na zbocza
Andów.
|
Kolejka linowa wiedzie nad slumsami Medellin |
Park Arvi dzieli się na siedem tematycznych
„jąder” – to w dosłownym tłumaczeniu. My chyba byśmy podzielili taki park na
rejony lub… Nieważne, jak zwał, tak zwał, liczy się sedno.
W ciągu jednego dnia nie ma możliwości
zobaczenia wszystkich atrakcji, przejścia wszystkich turystycznych ścieżek.
Wybieram „jądro” Białe Kamienie. Luksusowy hotel, sporych rozmiarów zalew przy
sztucznej zaporze Białe Kamienie (stąd nazwa całego terenu), liczne bary i
grille i wreszcie Muzeum Entomologiczne oraz Dom Motyli na wyspie zalewu.
Muzeum niewielkie, ale mieści aż jedenaście tysięcy okazów. Podobno, ja tego
nie stwierdzę, bo nie mam zamiaru zwiedzać muzeum. Wolę spróbować zobaczyć
chociaż parę z siedmiuset gatunków roślin, ssaków, ptaków i gadów, jakie
egzystują w parku Arvi. W ich naturalnym środowisku, przemierzając las
turystycznym szlakiem, który wypatrzyłam na mapce jednego z folderów i który
przyciągnął mnie właśnie do tego, a nie innego „jądra”.
Niestety, próby zidentyfikowania miejsca,
gdzie zaczyna się szlak, kończą się porażką. Na mapce szlak jest, „w realu” nie
ma! A przynajmniej nikt o nim nie wie, nawet policjanci, których spotykam przy
brzegu. Muszę wracać asfaltem. Chociaż nie powiem, żeby to było tak całkiem
nieprzyjemne doświadczenie. Słońce świeci, temperatura „w sam raz”, bo jestem
na wysokości porównywalnej do naszego Kasprowego, zatem prawie równikowe słońce
nie takie straszne, ptaki śpiewają, samochodów niewiele. Jakieś pół kilometra
dalej „natykam się” na początek szlaku. Zadrutowany, z tablicą informującą, że
szlak nieczynny z powodu osunięcia się ziemi! Porównując to, co widzę, z
wcześniejszymi rozmowami, głównie z policjantami, myślę, że to raczej wybieg –
po co mieć do kontrolowania jeszcze jedną trasę!
W drodze powrotnej do Medellín, już autobusem, nie kolejką linową, na
chwilę wysiadam w Santa Elena, tak zwanej wiosce zaanektowanej. W centrum
niewielki kościółek pw. św. Heleny (a pod jakim też innym wezwaniem mógłby być
kościół w miejscowości noszącej również imię św. Heleny!). Przed kościołem
pomnik tragarzy/nosicieli, bo chyba tak można przetłumaczyć nazwę: Monumento a
los silleteros. Noszenie kwiatów na plecach, w specjalnie przystosowanym do
tego celu nosidełku o kształcie krzesła, to tradycja tego regionu. A zaczęło się od przenoszenia w ten sposób
towarów i ludzi – na krzesełkach jak gdyby zawieszonych na plecach
(krzesło/siodło – la silla – stąd silleteros).
W czasach kolonialnych był
to jedyny sposób przemieszczania płodów rolnych – trudnymi, czasem wręcz
niemożliwymi do przebycia, nawet dla osłów czy wołów, górskimi ścieżkami. Dla
niektórych wieśniaków, dźwigających nawet siedemdziesiąt pięć kilogramów,
noszenie w ten sposób ciężarów stało się zawodem. Zajęcie silleteros funkcjonowało jeszcze w XX wieku.
Dzisiaj tradycja silleteros
jest dumą Antioquii i symbolem Medellín. Defilada tragarzy niosących kwiaty w ten
właśnie odwieczny sposób jest główną częścią corocznego, sierpniowego święta
kwiatów w Medellín.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz