Zaczyna
się trzeci dzień mojej eskapady, czas na clou
programu – Salar de Uyuni. Dzień zaczyna się wcześnie, bo wycieczka byłaby
nieważna, gdyby nie uczestniczyć we „wschodzie słońca nad salarem”.
Salar
de Uyuni. 10 582
kilometry kwadratowe niemal idealnie płaskiej (różnica
poziomów wynosi 41 metrów),
słonej skorupy o grubości od dwóch do dziesięciu kilometrów, pod którą kryje
się solanka bogata w lit. Jest to największa na świecie pozostałość po
istniejącym w plejstocenie jeziorze Ballivián (reliktem po nim jest również
jezioro Titicaca). Kilkucentymetrowa warstwa solanki na powierzchni jest zjawiskiem
okresowym. Właśnie teraz jest ten okres i „zjawisko” to obala mit o
nieprzemakalności moich butów!
Jesteśmy
na wysokości 3653 metrów.
Pierwsze promienie słońca odsłaniają całą niezwykłość solnej pustyni. Powierzchnia,
po której jedziemy, miejscami przypomina szreń, miejscami koleiny w śniegowej
brei. Najpierw czerwone, potem pomarańczowe światło wschodzącego słońca odbija
się w solance, potęgując wrażenie irrealności. Aż wreszcie nastaje jasność i
wszystko tonie w biało-błękitnej poświacie. Ziemia stapia się w jedno z niebem.
To coś widoczne na horyzoncie, na linii, w której domyślamy się granicy między
solą a powietrzem, wydaje się fatamorganą. Kiedy jednak w miarę zbliżania się podłużny
kształt nie znika, już wiem, że to Solny Hotel, wybryk człowieka w tym sanktuarium
natury. Usprawiedliwiany nazwą „muzeum soli”.
Solny
Hotel został wzniesiony w samym środku salaru (dlaczego wtedy nikt nie
protestował?!). Został wybudowany z bloków soli, z soli wykonano stoły, krzesła
i inne meble, solne rzeźby zdobią wnętrze. Można w hotelu skorzystać z noclegu,
my zatrzymujemy się w nim na śniadanie.
Pomnik
„Beduin” przed hotelem – wielokrotnie powiększona statuetka głównej nagrody w
rajdzie Dakar – nie stoi tutaj bez powodu. To upamiętnienie rajdu, którego
jeden z odcinków tutaj właśnie się odbywał. A może nadal się odbywa, nie wiem,
nie śledzę jego tras. Wiem jednak, że przejazd solniskiem jest zabójczy szczególnie
dla motocykli i quadów, których elektronika nie wytrzymuje tak bliskich spotkań
z solą.
Kolejny
punkt programu to eksperymenty z fałszywą perspektywą. Brak jakichkolwiek
punktów odniesienia na tej ziemi miraży sprawia, że nie potrafimy właściwie
ocenić odległości. To stwarza pole do robienia absurdalnych zdjęć. I tak zostaję
upamiętniona, jak piję z butelki trzykrotnie większej ode mnie oraz jak dziesięciocentymetrowej
wysokości dinozaur potrząsa mną, trzymając w łapach moją głowę. A na moich wyciągniętych dłoniach bez problemu pozują do zdjęcia moi nowi koledzy.
Sesja
zdjęciowa przedłuża się w nieskończoność. Mam świadomość, że to specjalnie,
żeby zagospodarować czas i nie zakończyć imprezy zbyt wcześniej. W programie
przejazdu przez salar była jeszcze wizyta na wyspie Inca Huasi położonej na
zachód od Solnego Hotelu. Ta „wyspa” to w rzeczywistości wierzchołek
prehistorycznego wulkanu, przez wieki porośniętego kaktusami. Niektóre mają
nawet tysiąc lat. Inca Huasi znaczy „Dom Inki”, bo na wzgórzu odkryto ślady
zabudowań z czasów inkaskich. Gdyby nie perturbacje z blokadami dróg,
podjechalibyśmy do niej od strony zachodniej, byłaby po drodze naszej wyprawy.
Ponieważ jednak nocowaliśmy po stronie wschodniej całego salaru, to po co
nabijać kilometry! Wystarczy powiedzieć, że tam nie można obecnie dojechać.
Szkoda.
Nie
możemy za to opuścić wizyty na mercado de
artesanias w Colchani – o to
organizatorzy dbają w sposób szczególny. Przecież każdy, kto się wybiera do
Boliwii, jedzie wyłącznie po to, aby się obkupić wyrobami boliwijskiego rzemiosła
artystycznego!
Jeszcze
tylko ostatni wspólny posiłek, jeszcze przejazd do miasta Uyuni, jeszcze wizyta
na cmentarzysku starych pociągów na jego peryferiach. Czas na rozwiązanie
wycieczki.
Część I relacji z tej eskapady: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html
Część II relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/02/w-strone-boliwii-przez-altiplano-cz-ii.html
Część I relacji z tej eskapady: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html
Część II relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/02/w-strone-boliwii-przez-altiplano-cz-ii.html
Ktoś by powiedział, jak można zachwycać się miejscem, na którym prawie nic nie ma? A tu taka magia i tak pięknie o tym piszesz, że czyta się jednym tchem. I te rewelacyjne, pozwalające na głębokie oddechy przestrzenie!!!
OdpowiedzUsuńNo i miło mi Cię widzieć:) Zasyłam pozdrowienia:)))
Prawda?! To odnośnie do tego miejsca, w "którym prawie nic nie ma". Może dlatego tak czaruje w naszym przepełnionym do granic możliwości świecie?!
UsuńAle wow :) Chciałabym teleportować się w to miejsce i zobaczyć wschód słońca. Jest tak pięknie niby inna planeta :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń