czwartek, 27 lutego 2020

W stronę Boliwii – Salar de Uyuni. Cz. III.



Zaczyna się trzeci dzień mojej eskapady, czas na clou programu – Salar de Uyuni. Dzień zaczyna się wcześnie, bo wycieczka byłaby nieważna, gdyby nie uczestniczyć we „wschodzie słońca nad salarem”.
















Salar de Uyuni. 10 582 kilometry kwadratowe niemal idealnie płaskiej (różnica poziomów wynosi 41 metrów), słonej skorupy o grubości od dwóch do dziesięciu kilometrów, pod którą kryje się solanka bogata w lit. Jest to największa na świecie pozostałość po istniejącym w plejstocenie jeziorze Ballivián (reliktem po nim jest również jezioro Titicaca). Kilkucentymetrowa warstwa solanki na powierzchni jest zjawiskiem okresowym. Właśnie teraz jest ten okres i „zjawisko” to obala mit o nieprzemakalności moich butów!



Jesteśmy na wysokości 3653 metrów. Pierwsze promienie słońca odsłaniają całą niezwykłość solnej pustyni. Powierzchnia, po której jedziemy, miejscami przypomina szreń, miejscami koleiny w śniegowej brei. Najpierw czerwone, potem pomarańczowe światło wschodzącego słońca odbija się w solance, potęgując wrażenie irrealności. Aż wreszcie nastaje jasność i wszystko tonie w biało-błękitnej poświacie. Ziemia stapia się w jedno z niebem. To coś widoczne na horyzoncie, na linii, w której domyślamy się granicy między solą a powietrzem, wydaje się fatamorganą. Kiedy jednak w miarę zbliżania się podłużny kształt nie znika, już wiem, że to Solny Hotel, wybryk człowieka w tym sanktuarium natury. Usprawiedliwiany nazwą „muzeum soli”.



Solny Hotel został wzniesiony w samym środku salaru (dlaczego wtedy nikt nie protestował?!). Został wybudowany z bloków soli, z soli wykonano stoły, krzesła i inne meble, solne rzeźby zdobią wnętrze. Można w hotelu skorzystać z noclegu, my zatrzymujemy się w nim na śniadanie. 



Pomnik „Beduin” przed hotelem – wielokrotnie powiększona statuetka głównej nagrody w rajdzie Dakar – nie stoi tutaj bez powodu. To upamiętnienie rajdu, którego jeden z odcinków tutaj właśnie się odbywał. A może nadal się odbywa, nie wiem, nie śledzę jego tras. Wiem jednak, że przejazd solniskiem jest zabójczy szczególnie dla motocykli i quadów, których elektronika nie wytrzymuje tak bliskich spotkań z solą.
















Kolejny punkt programu to eksperymenty z fałszywą perspektywą. Brak jakichkolwiek punktów odniesienia na tej ziemi miraży sprawia, że nie potrafimy właściwie ocenić odległości. To stwarza pole do robienia absurdalnych zdjęć. I tak zostaję upamiętniona, jak piję z butelki trzykrotnie większej ode mnie oraz jak dziesięciocentymetrowej wysokości dinozaur potrząsa mną, trzymając w łapach moją głowę. A na moich wyciągniętych dłoniach bez problemu pozują do zdjęcia moi nowi koledzy.
















Sesja zdjęciowa przedłuża się w nieskończoność. Mam świadomość, że to specjalnie, żeby zagospodarować czas i nie zakończyć imprezy zbyt wcześniej. W programie przejazdu przez salar była jeszcze wizyta na wyspie Inca Huasi położonej na zachód od Solnego Hotelu. Ta „wyspa” to w rzeczywistości wierzchołek prehistorycznego wulkanu, przez wieki porośniętego kaktusami. Niektóre mają nawet tysiąc lat. Inca Huasi znaczy „Dom Inki”, bo na wzgórzu odkryto ślady zabudowań z czasów inkaskich. Gdyby nie perturbacje z blokadami dróg, podjechalibyśmy do niej od strony zachodniej, byłaby po drodze naszej wyprawy. Ponieważ jednak nocowaliśmy po stronie wschodniej całego salaru, to po co nabijać kilometry! Wystarczy powiedzieć, że tam nie można obecnie dojechać. Szkoda.


Nie możemy za to opuścić wizyty na mercado de artesanias w Colchani – o to organizatorzy dbają w sposób szczególny. Przecież każdy, kto się wybiera do Boliwii, jedzie wyłącznie po to, aby się obkupić wyrobami boliwijskiego rzemiosła artystycznego!

Jeszcze tylko ostatni wspólny posiłek, jeszcze przejazd do miasta Uyuni, jeszcze wizyta na cmentarzysku starych pociągów na jego peryferiach. Czas na rozwiązanie wycieczki.

Część I relacji z tej eskapady: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html
Część II relacji:  http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/02/w-strone-boliwii-przez-altiplano-cz-ii.html










3 komentarze:

  1. Ktoś by powiedział, jak można zachwycać się miejscem, na którym prawie nic nie ma? A tu taka magia i tak pięknie o tym piszesz, że czyta się jednym tchem. I te rewelacyjne, pozwalające na głębokie oddechy przestrzenie!!!
    No i miło mi Cię widzieć:) Zasyłam pozdrowienia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda?! To odnośnie do tego miejsca, w "którym prawie nic nie ma". Może dlatego tak czaruje w naszym przepełnionym do granic możliwości świecie?!

      Usuń
  2. Ale wow :) Chciałabym teleportować się w to miejsce i zobaczyć wschód słońca. Jest tak pięknie niby inna planeta :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń