Jedziemy
coraz wyżej (cześć I relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html), na przełęczy na wysokości blisko pięciu tysięcy metrów n.p.m. leży
śnieg, jest zimno, zaczyna mżyć. Trochę cieplej jest, gdy zjeżdżamy z
przełęczy, ale siąpi już do końca dnia. Wcale nie umniejsza to naszych przeżyć
i nie psuje nam humorów.
Wieczorem
dowiadujemy się, że musimy jednak zmienić trasę – protesty są kontynuowane. Udaje
mi się dowiedzieć, że konflikt dotyczy budowy nowej drogi – jedni chcą, inni
nie. Zgodnie z planem mieliśmy jechać w kierunku północnym i potem skręcić na północny
wschód. Tymczasem musimy dużo wcześniej odbić od zaplanowanej trasy – w
kierunku Culpiny. Rankiem dowiadujemy się, że protesty rozszerzyły się i droga
na Culpinę też jest blokowana. Jedziemy na wschód, w kierunku Tupizy, a potem
skręcimy na północ. Tutaj blokady dróg nie grożą, bo dróg nie ma, będziemy jechać
bezdrożami, tylko że jest to dużo dalej. Kiedy dotrzemy na nocleg, nie wiadomo.
Co
tam nocleg. Na razie płaskowyż Altiplano czaruje nas barwami, kształtami i zmienną
aurą. Zmiana trasy spowodowała oczywiście zmianę programu. Nie zobaczymy już
więcej lagun ani wulkanów, za to odwiedzimy Miasto Duchów, na wysokości 4876 metrów n.p.m. Jeszcze
zanim przybyli Hiszpanie, Indianie czerpali kruszce ukryte w ziemi, głównie
srebro. Potem nastał czas konkwisty, Hiszpanie traktowali Indian jak tanią,
niewolniczą siłę roboczą. Ich rękami drążyli w ziemi chodniki kopalń. Elvis
zawozi nas do szybów wentylacyjnych i wejść do dwóch takich kopalń.
W
okresie świetności w wiosce San Pablo de Lipez mieszkało 1200 osób. Ostatecznie,
w latach sześćdziesiątych XX wieku zaprzestano eksploatacji złóż i mieszkańcy
przenieśli się niżej, zakładając nową wioskę o tej samej nazwie. Pozostały
ruiny, w których w nocy straszy, stąd odniesienie do duchów. Jest środek dnia,
a ruiny i tak straszą – bo aż wierzyć mi się nie chce, że w ciągu zaledwie
kilkudziesięciu lat nastąpiła tak duża destrukcja wioski rozłożonej na powierzchni
dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych. Współczesne groby udowadniają, że to
fakt.
Kolejny
postój mamy właśnie w nowej wiosce o takiej samej nazwie jak ta opuszczona siedemdziesiąt
lat temu. Chwile oczekiwania na posiłek moi dwaj młodzi współtowarzysze podróży
wykorzystują na grę z grupą dzieci biegających za piłką. Jestem pełna podziwu, jak
szybko stają się animatorami wspólnej zabawy – a przecież żaden z nich nie mówi
zbyt dobrze po hiszpańsku i nie ma doświadczenia pedagogicznego.
Cztery
godziny później, po bardzo trudnym odcinku trasy, Elvis zatrzymuje się w jakimś
miasteczku, żeby trochę odpocząć. Nam trafia się kolejny mecz, tym razem w
piłkę nożną grają dziewczęta. Nie one są jednak przedmiotem zainteresowania,
ale lama biegająca po boisku razem z nimi. Chociaż… lama nie biega, tylko stąpa
dostojnie, jakby była świadoma swej urody i gracji. A futbolistki mają niezłą zabawę,
kiedy widzą, jak my zaczynamy krążyć koło lamy z aparatami fotograficznymi.
Drogi,
którymi jedziemy, rozmiękły. Elvis kluczy, żeby wybrać jak najtwardsze podłoże.
Mostów nie ma, wezbrane wody rzek zalały brody. Nie wszystkim i nie zawsze
udaje się taki bród pokonać – przy jednym z przejazdów widzimy samochód,
któremu się nie udało. Od dwóch godzin kierowca tego pojazdu, wraz z kolegą z
innego samochodu, pracuje nad jego wyciągnięciem z wody. Pomagają turyści z
obydwóch aut. Elvis również się zatrzymuje i włącza do pomocy. Na nasze
szczęście samochód udaje się wreszcie wyciągnąć. Jego pasażerowie są przemarznięci
– pomagali, jak mogli, brodząc w klapkach w zimnej wodzie – ale nikt nie robi
kierowcy wyrzutów. Wszyscy rozumieją konieczność solidarności w takiej
sytuacji.
Część I tej relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html
Nasz "Hilton" - ostatni nocleg w Colchani |
Mój "apartament" |
"Restauracja" w tym Hiltonie |
Uwielbiam oglądać tak egzotyczne miejsca i liczę, że może kiedyś uda mi się odwiedzić choć część z nich. Szkoda, że dłuższy urlop jest tylko raz w roku :)
OdpowiedzUsuńTak, urlop jest przeszkodą (wiem to z własnego doświadczenia), ale warto wyznaczać sobie cele i dążyć do ich realizacji. Wierzę, że się uda je zrealizować.
UsuńKolejna ciekawa przygoda! Ta była "nieco" ekstremalna i podniosła Ci chyba ciśnienie. Jeśli nie z emocji, to z racji dużej wysokości. A spacerująca lama wygląda na lokalną gwiazdę. Rewelacyjna z tymi swoimi ozdobami!
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcia i interesujące miejsca. Dzięki:)))
Tak, to jest chyba jedno z najlepszych wspomnień jakie mam. Lamy to wszystkie mają w sobie "coś z damy". Można je oglądać godzinami.
Usuń