czwartek, 6 lutego 2020

W stronę Boliwii – przez Altiplano. Cz. II.



Jedziemy coraz wyżej (cześć I relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/01/w-strone-boliwii-przez-altiplano.html), na przełęczy na wysokości blisko pięciu tysięcy metrów n.p.m. leży śnieg, jest zimno, zaczyna mżyć. Trochę cieplej jest, gdy zjeżdżamy z przełęczy, ale siąpi już do końca dnia. Wcale nie umniejsza to naszych przeżyć i nie psuje nam humorów.


Wieczorem dowiadujemy się, że musimy jednak zmienić trasę – protesty są kontynuowane. Udaje mi się dowiedzieć, że konflikt dotyczy budowy nowej drogi – jedni chcą, inni nie. Zgodnie z planem mieliśmy jechać w kierunku północnym i potem skręcić na północny wschód. Tymczasem musimy dużo wcześniej odbić od zaplanowanej trasy – w kierunku Culpiny. Rankiem dowiadujemy się, że protesty rozszerzyły się i droga na Culpinę też jest blokowana. Jedziemy na wschód, w kierunku Tupizy, a potem skręcimy na północ. Tutaj blokady dróg nie grożą, bo dróg nie ma, będziemy jechać bezdrożami, tylko że jest to dużo dalej. Kiedy dotrzemy na nocleg, nie wiadomo. 















Co tam nocleg. Na razie płaskowyż Altiplano czaruje nas barwami, kształtami i zmienną aurą. Zmiana trasy spowodowała oczywiście zmianę programu. Nie zobaczymy już więcej lagun ani wulkanów, za to odwiedzimy Miasto Duchów, na wysokości 4876 metrów n.p.m. Jeszcze zanim przybyli Hiszpanie, Indianie czerpali kruszce ukryte w ziemi, głównie srebro. Potem nastał czas konkwisty, Hiszpanie traktowali Indian jak tanią, niewolniczą siłę roboczą. Ich rękami drążyli w ziemi chodniki kopalń. Elvis zawozi nas do szybów wentylacyjnych i wejść do dwóch takich kopalń.

W okresie świetności w wiosce San Pablo de Lipez mieszkało 1200 osób. Ostatecznie, w latach sześćdziesiątych XX wieku zaprzestano eksploatacji złóż i mieszkańcy przenieśli się niżej, zakładając nową wioskę o tej samej nazwie. Pozostały ruiny, w których w nocy straszy, stąd odniesienie do duchów. Jest środek dnia, a ruiny i tak straszą – bo aż wierzyć mi się nie chce, że w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat nastąpiła tak duża destrukcja wioski rozłożonej na powierzchni dwóch tysięcy kilometrów kwadratowych. Współczesne groby udowadniają, że to fakt. 
















Kolejny postój mamy właśnie w nowej wiosce o takiej samej nazwie jak ta opuszczona siedemdziesiąt lat temu. Chwile oczekiwania na posiłek moi dwaj młodzi współtowarzysze podróży wykorzystują na grę z grupą dzieci biegających za piłką. Jestem pełna podziwu, jak szybko stają się animatorami wspólnej zabawy – a przecież żaden z nich nie mówi zbyt dobrze po hiszpańsku i nie ma doświadczenia pedagogicznego.




Cztery godziny później, po bardzo trudnym odcinku trasy, Elvis zatrzymuje się w jakimś miasteczku, żeby trochę odpocząć. Nam trafia się kolejny mecz, tym razem w piłkę nożną grają dziewczęta. Nie one są jednak przedmiotem zainteresowania, ale lama biegająca po boisku razem z nimi. Chociaż… lama nie biega, tylko stąpa dostojnie, jakby była świadoma swej urody i gracji. A futbolistki mają niezłą zabawę, kiedy widzą, jak my zaczynamy krążyć koło lamy z aparatami fotograficznymi.


Drogi, którymi jedziemy, rozmiękły. Elvis kluczy, żeby wybrać jak najtwardsze podłoże. Mostów nie ma, wezbrane wody rzek zalały brody. Nie wszystkim i nie zawsze udaje się taki bród pokonać – przy jednym z przejazdów widzimy samochód, któremu się nie udało. Od dwóch godzin kierowca tego pojazdu, wraz z kolegą z innego samochodu, pracuje nad jego wyciągnięciem z wody. Pomagają turyści z obydwóch aut. Elvis również się zatrzymuje i włącza do pomocy. Na nasze szczęście samochód udaje się wreszcie wyciągnąć. Jego pasażerowie są przemarznięci – pomagali, jak mogli, brodząc w klapkach w zimnej wodzie – ale nikt nie robi kierowcy wyrzutów. Wszyscy rozumieją konieczność solidarności w takiej sytuacji.
 



 









Nasz "Hilton" - ostatni nocleg w Colchani
Mój "apartament"
"Restauracja" w tym Hiltonie
















4 komentarze:

  1. Uwielbiam oglądać tak egzotyczne miejsca i liczę, że może kiedyś uda mi się odwiedzić choć część z nich. Szkoda, że dłuższy urlop jest tylko raz w roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, urlop jest przeszkodą (wiem to z własnego doświadczenia), ale warto wyznaczać sobie cele i dążyć do ich realizacji. Wierzę, że się uda je zrealizować.

      Usuń
  2. Kolejna ciekawa przygoda! Ta była "nieco" ekstremalna i podniosła Ci chyba ciśnienie. Jeśli nie z emocji, to z racji dużej wysokości. A spacerująca lama wygląda na lokalną gwiazdę. Rewelacyjna z tymi swoimi ozdobami!
    Fajne zdjęcia i interesujące miejsca. Dzięki:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jest chyba jedno z najlepszych wspomnień jakie mam. Lamy to wszystkie mają w sobie "coś z damy". Można je oglądać godzinami.

      Usuń