Jeszcze jednym, nieomalże obowiązkowym
punktem programu podróżników i turystów odwiedzających Kostarykę jest wyprawa
na wulkan Irazú. Bezpośredni autobus odjeżdża z centrum San José o godzinie
8:00, na miejscu jest o 10:00, o 12:30 odjeżdża z powrotem. Trochę mało czasu,
tym bardziej że przyjeżdżamy z opóźnieniem, ale nie ma wyjścia, muszę się spieszyć.
Szkoda, wolałabym tutaj dłużej pokontemplować surowe powulkaniczne pejzaże
częściowo zasnute obłokami pary wodnej… lub może wulkanicznych wyziewów.
Wulkanów jest w
Kostaryce sto dwanaście. Siedem z nich wykazuje aktywność. Najwyższy (
3440 m n.p.m.) to właśnie
Irazú – El
Coloso. Do ostatniej erupcji doszło w 1993 roku. Aktywność wulkanu trwała
dwa lata. Wytworzyło się pięć kraterów. Dla przybywających widoczne są w
zasadzie trzy. Ten największy – Cráter Principal o głębokości 300 metrów i średnicy 1050 metrów –
wypełniony jest wodą. Podobno, bo dzisiaj laguny nie widać. Poziom wody jest
niski, a barierki bezpieczeństwa dość daleko od brzegu krateru. Nie widać jeziora
także z wysoko usytuowanego punktu widokowego.
Krater Diego de la Haya wypełnia piasek i popiół.
Najpłytszą, ale i najbardziej rozległą kalderę nazwano Playa Hermosa – Piękna
Plaża. Ale spacer po tej „plaży” to prawdziwa udręka. Czarny pył usuwa się spod
stóp, wpada do butów. Ale równocześnie jest fascynujące patrzeć, jak z tego
jałowego podłoża wyrastają walczące o prawo do życia rośliny. Te żółte kwiatki,
może raczej chwasty… wyglądają zupełnie jak nasze mlecze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz