W XVI wieku, w Meksyku,
w rejonie Patzucaro (na południe od Guadalajary) miejscowi rzemieślnicy tworzyli
z masy kukurydzianej niewielkich rozmiarów figurki świętych. Jedną z takich figurek,
trzydziestopięciocentymetrowej zaledwie wysokości, franciszkanin Antonio de
Segovia w 1530 roku ofiarował Indianom zamieszkującym tereny wioski Zapopan, obecnie
dzielnicy Guadalajary. Od samego początku była obiektem kultu a Zapopan to
dzisiaj jedno z trzech najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Meksyku[1].
Centrum tego kultu jest osiemnastowieczna Basílica de Nuestra Señora de Zapopan
a dzień 12 października to święto Matki Boskiej z Zapopan. Tradycja tej uroczystości,
gromadzącej współcześnie nawet cztery miliony wiernych, sięga roku 1734, kiedy
Matka Boska czczona w tej niewielkiej figurce została uznana patronką
Guadalajary, chroniącą przed epidemiami, burzami i wszelkimi nieszczęściami.
Katedra - Guadalajara |
Figurka Matki Boskiej pół roku spoczywa w
ołtarzu głównym w bazylice w Zapopan, pozostałe pół roku peregrynuje po okolicznych
kościołach. Ostatnią świątynią, którą nawiedza, jest katedra w Guadalajarze, z
której 12 października o godzinie 6:00 rano w uroczystej procesji odprowadzana
jest do bazyliki w Zapopan. Kiedy byłam w Meksyku, ten dzień przypadał we wtorek. Przyjechałam do Guadalajary kilka
dni wcześniej.
Jest sobota, późne popołudnie, na placu
Wawrzynów przed katedrą przybywa oczekujących na Virgen de Zapopan. Już widzę feretron z figurką ubraną w bogato
haftowany złotą nicią niebieski płaszcz. Na głowie z długimi włosami korona z
diamentami, dokoła złote promienie aureoli. Mnóstwo kwiatów. ¡Viva! ¡Viva Nuestra Señora!
Orszak wchodzi do wnętrza kościoła. Trzy noce i dwa dni wierni będą oddawać
cześć Maryi tutaj, w katedrze.
Kiedy 11 października
wieczorem wracam do hotelu, jestem zdumiona liczbą osób na placu Wawrzynów i na
przyległych ulicach. Dziesiątki straganów i stoisk, głównie z jedzeniem,
dymiące grille, rozchodzące się zapachy. Stoły i ławy ułatwiające
biesiadowanie. Zaczęło się największe święto Guadalajary.
12 października wychodzę z
hostelu wraz z nastaniem brzasku. Uroczystości zaczynają się mszą świętą w
katedrze o godzinie 5:00, godzinę później rozpoczyna się procesja. Ta zaczęła
formować się już wczoraj – na głównej ulicy widzę witających dzień jej
uczestników. W nocy spali na chustach czy kocach rozłożonych wprost na jezdni i
chodnikach.
Im bliżej katedry z tym
większym trudem znajduję drogę między ludźmi, stoiskami z jedzeniem i workami
śmieci. Kiedy docieram przed główne wejście katedry, procesja z figurką
niesioną przez księży i zakonników przekracza właśnie próg świątyni. Teraz figura
Matki Boskiej zostaje umieszczona w biało-złoto-srebrnej karecie czekającej przed
schodami. Przy dźwiękach dzwonów, pieśni i okrzyków ¡Viva la Virgen! procesja rusza w
ośmiokilometrową trasę do bazyliki w Zapopan. Karoca ciągnięta przez kilkunastu
mężczyzn przy pomocy sznurów ma kształt łodzi, jest przyozdobiona kandelabrami,
fontannami i świeżymi kwiatami. Figurka spoczywa na ustawionym w karecie tronie
z paradnym zapleckiem.
W tym miejscu i w tym
momencie bardziej jednak chcę być obserwatorem procesji aniżeli jej
uczestnikiem. Wyprzedzam prowadzących i ustawiam się za linami ograniczającymi
wstęp na jezdnię. Większość strojów uczestników procesji poprzedzającej karocę
odnosi się do indiańskiej przeszłości. Zarówno kreacje jak i liczne sztandary
zdobią haftowane, malowane lub aplikowane wizerunki Maryi, Chrystusa i
świętych. Dźwięczą korale, łańcuchy i bransoletki – te na rękach, i te na
nogach. Dźwięczą, bo niosący je są w ciągłym ruchu, bo przesuwają się tańcząc.
Mija trzecia godzina
procesji. Kolejny upalny dzień zaczął się na dobre. Właśnie dlatego – żeby
uciec przed palącym meksykańskim słońcem – uroczystości zaczynają się tak
wcześnie rano. Robi się coraz cieplej, pojawia się pragnienie. Towarzyszący
uczestnikom procesji członkowie rodzin podają im kawałki owoców czy wodę w
plastikowych woreczkach ze słomką. Wygodne!
Tyle że po zaspokojeniu
pragnienia puste już woreczki i resztki owoców nie trafiają do rąk tych, którzy
je podawali, ale lądują pod nogami performerów podrygujących w takt
akompaniamentu.
Ilość plastikowych
woreczków i słomek, ogryzków, przeżutych połówek pomarańczy i limonek
pokrywających jezdnię, po której za chwilę przejedzie kareta z tak czczonym
wizerunkiem Maryi, wzrasta wraz z upływem czasu, podnoszeniem się temperatury,
oddalaniem się od katedry i przybliżaniem się do bazyliki w Zapopan.
Żałosny widok!
Moje myśli biegną do ulic
i dróg polskich miast i wiosek, które w dzień Bożego Ciała pokryte są kwiatami
sypanymi przez dziewczynki ubrane w białe sukienki lub krakowskie stroje…
Po czterech godzinach
trwania uroczystości kareta zatrzymuje się przed łukiem triumfalnym – bramą
miejską Zapopan wybudowaną przez hiszpańskich osadników. Pozostałe
trzysta-czterysta metrów jakie pozostało do bazyliki, figurka będzie niesiona
na ramionach wiernych.
Popychana przez bezwolny
tłum docieram na Plac Ameryk im. Jana Pawła II przed bazyliką. Teraz msza
święta celebrowana będzie na balkonie, raczej na tarasie, wieńczącym kościelną
kruchtę.
Na wejście do wnętrza
bazyliki nie mam szans – nie przebiję się przez ten tłum. Nie dojdę też, nie
mówiąc o zwiedzaniu, do mieszczącego się w zabudowaniach klasztornych Muzeum
Sztuki Indian Huicholi Wixárica (jest nieczynne z
powodu święta), a to raczej obowiązkowy punkt programu pobytu w Guadalajarze.
Na to czas przyjdzie jutro.
Kiedy jednak w kolejnym dniu zbliżam się do
Placu Ameryk marzenia o spokojnym nawiedzeniu bazyliki pryskają jak bańka
mydlana. I na ulicach, i na niewielkim dziedzińcu przed kościołem tańczą grupy
Indian w paradnych strojach.
Indianie Wixáritari, jak sami siebie nazywają (w
nazwie muzeum wykorzystano przymiotnikową formę: Wixárica), zamieszkiwali te tereny
przed przybyciem konkwistadorów. Huichol to nazwa języka, jakim się posługiwali
i taka nazwa przyjęła się dla określenia tej grupy etnicznej. Teren, na którym
obecnie wznosi się bazylika, był ich świętym miejscem. Otrzymana od ojca Alberto
de Segovia figurka Matki Boskiej była godna czci porównywalnej z kultem
wcześniejszych bóstw. Teraz Indianie czynnie uczestniczą w uroczystościach –
ich stroje, ich tańce, to efektowny konglomerat tradycyjnej indiańskiej kultury
i sztuki oraz kultu świętych nowej religii zaszczepionej w Nowym Świecie przez
przybyszów ze Starego Świata.
Z niekłamanym zainteresowaniem patrzę i na
okazałe pióropusze, i na kolorowe indiańskie stroje z prekolumbijskimi
ornamentami, i na zdobiące je wizerunki katolickich świętych. Przenikają się
melodie i rytmy poszczególnych grup. Zastanawia charakterystyczny odgłos. To
buty… Buty tancerzy zostały zaopatrzone w dodatkowe, chyba drewniane, podeszwy
przymocowane do wierzchów przy pomocy metalowych, luźnych zaczepów. W wyniku
takiego umocowania podeszwa przesuwa się względem buta, metalowe zaczepy
uderzają o siebie… Im głośniej tym lepiej.
Każdy chce się pokłonić Dziewicy z Zapopan.
Wiele osób ostatni odcinek do stóp ołtarza pokonuje na kolanach. Głównie są to
mężczyźni w indiańskich strojach. I prawie wszyscy mają na rękach niemowlęta.
Asystują im rodziny, starają się ulżyć ich trudom… Podkładają pod ich kolana
chusty, kartony, plastikowe worki. Po pokonaniu kilku metrów, pospiesznie
zabierają te „podkładki” zza stóp i ponownie kładą przed kolanami. Robią to z
wielkim zaangażowaniem, mną targają ambiwalentne uczucia. Czyż mam jednak prawo
oceniać to, czego jestem świadkiem?
Za balaskami czeka zakonnik. Rozdaje obrazki
z wizerunkiem Dziewicy z Zapopan i obficie kropi święconą wodą tych, którym
udało się dotrzeć do ołtarza. Teraz można bocznym wyjściem opuścić świątynię i
pozwolić oddać cześć Maryi przez następną grupę wiernych.
Wchodzę do muzeum Huicholi prezentującego
historię, zwyczaje, codzienne życie Indian, wyroby ich rzemiosła. Wśród nich
to, z czego chyba najbardziej są znani – obrazki „malowane” przędzą wklejaną w
wosk pszczeli, którym wcześniej pokryto deskę. Obrazki, które zginęłyby w masie
wyrobów rzemieślniczych, jakie oferują różne społeczności, gdyby nie warunki w
jakich powstają.
Obrazki są bowiem tworzone pod wpływem
pejotla, odurzającej substancji uzyskiwanej z jednej z odmian roślin
kaktusowatych. Od dawna pejotl używany był przez Indian w obrzędach i
ceremoniach. Roślina rośnie bardzo wolno i niełatwo ją znaleźć, zatem już sam
proces jej zbierania był rytuałem. Pielgrzymi wybierający się, aby zebrać
nieduże, mięsiste kulki kaktusa, składali bogom ofiary przed rozpoczęciem
pielgrzymki. Składali je też przed powrotem do rodzin dziękując za znalezienie rośliny
prosząc, żeby w kolejnym roku zbiory były również obfite a najbliższy
okres pomyślny.
Oglądając wielobarwne dzieła próbuję
rozszyfrować ich symbolikę. Wspomagam się krótkimi notkami przyklejonymi na
odwrocie. Na ile ich treść oddaje to, co czuł artysta będący w czasie aktu
twórczego w transie wywołanym halucynogennym pejotlem?
Końca
uroczystości nie widać. Tłumy w bazylice, tłumy przed nią. Jeszcze ostatnia
chwila zadumy przed figurką Nuestra
Señora de Zapopan, jeszcze ostatni rzut oka na tańce Indian. Jednostajny
rytm muzyki, miarowe kroki tańczących… czy to jeszcze taniec, czy już trans?
Jutro rano opuszczam Guadalajarę, jadę na
Jukatan.
https://www.youtube.com/watch?v=vFSsGH4-PHs
[1] Obok sanktuarium Matki
Bożej z Guadelupe w mieście Meksyk i sanktuarium w Izamal poświęconemu Matce
Boskiej z Izamal, patronce Jukatanu oraz św. Antoniemu z Padwy.
Piekne, kiedyś tama pojadę.
OdpowiedzUsuń