Jestem już
kolejnym pasażerem colectivo jadącego
do San Andrés de Pisimbalá. Ilość toreb, koszów, skrzynek, worków jest
odwrotnie proporcjonalna do liczby pasażerów. Podobna jest relacja liczby pasażerów do liczby miejsc w
samochodzie. Ale jakoś zostajemy
upchani wbrew powszechnie znanej tezie, że samochód nie jest z gumy… Jeszcze
trochę krążymy po mieście, pan kierowca coś załatwia, jeszcze dobiera jakieś
pakunki i w końcu wyjeżdżamy z miasta.
W świetle ostatnich
wydarzeń[1] fakt,
że gdzieś w połowie drogi jedno z kół samochodu zaczyna dymić, nawet mnie nie
wzrusza. Pan kierowca wyjmuje narzędzia, zdejmuje koło i nie ścigając się z
czasem, usiłuje je przywrócić do stanu używalności. Dookoła góry i las, w dole
szemrze strumyk, na drzewach popiskują ptaki. Sielanka…
W końcu docieram
na miejsce. Noclegu szukać nie muszę. Samochód zatrzymuje się w środku wsi, a
ja daję się „zagarnąć” kobiecie stojącej przy drodze – i równocześnie przed
swoim hotelem. Nie zapominam jednak, że jakoś muszę się stąd pojutrze wydostać.
Pan kierowca twierdzi, że 6:30 będzie jechał, jeżeli nie on, to kolega.
Rzucam bety i
zaczynam zwiedzanie. Półtorej godziny, jakie mam do dyspozycji, powinno
wystarczyć do zwiedzenia dwóch muzeów zamykanych o 16:00. A zwiedzić je wypada
– to dobry wstęp do jutrzejszego spotkania z odkrytymi w tym miejscu unikalnymi
obiektami, podziemnymi komorami grobowymi. Poza tym cena za zwiedzanie całego
terenu archeologicznych wykopalisk obejmuje również wizytę w tych muzeach.
Jutro, jak wyruszę na cały dzień w góry, na muzea już czasu nie będzie.
W muzeum
archeologicznym eksponowane są znalezione na terenie wykopalisk urny, w muzeum
etnograficznym przedmioty używane przez Indian Páez, zamieszkujących te tereny
przed przybyciem Hiszpanów. Niemniej uważa się, że to nie oni byli budowniczymi
podziemnych grobów. Na temat ich poprzedników niewiele udało się naukowcom
ustalić. Wiadomo tylko, że pozostawione przez nich obiekty cmentarne są
unikalnym zjawiskiem na terenie obydwu Ameryk, jeżeli chodzi o skumulowanie na
jednym terenie. Wzmianki o istnieniu tajemniczych grobowców pojawiały się już
od czasów kolonialnych, ale metodyczną eksplorację stanowisk Tierradentro
rozpoczęto w 1936 roku.
Szacuje się, że
podziemne grobowce powstały miedzy 1200 a 1400 rokiem naszej ery (wcześniej
datowano ich wiek na pierwsze tysiąclecie n.e.). Odkryto około stu podziemnych
komór grobowych położonych na zboczach i szczytach gór. Wszystkie wydrążone
zostały w miękkiej skale, na planie okręgu o średnicy od dwóch do siedmiu
metrów. Solidne kolumny podpierają kopułowate sklepienia przykrywające komory.
Do wnętrza komór prowadzą masywne schody z wielkich kamiennych brył. Bardzo
„niemiarowych”, zatem schodzenie do nich i wychodzenie z nich to prawdziwa
katorga. Ale to, co można zobaczyć w środku, warte jest wysiłku. Ściany
podparte są pilastrami tworzącymi oddzielne nisze. Większość ścian, pilastrów i
kolumn pokryta jest malowidłami. Przeważają figury geometryczne oraz
stylizowane, zoomorficzne twarze. W czerni, czerwieni i bieli. Czasem bardzo
zniszczone, ledwie czytelne, czasem w bardzo dobrym stanie.
W tych hipogeach
znaleziono urny kryjące prochy skremowanych ciał zmarłych, w jednej komorze
było nawet do czterdziestu urn. Jak zbadali uczeni, grobowce były kilkakrotnie
otwierane, aby umieszczać w nich kolejne urny z prochami zmarłych. Oprócz urn w
kryptach znaleziono liczne przedmioty codziennego użytku składane w trakcie
pochówku. To wyposażenie jest zróżnicowane, uzależnione od statusu społecznego
zmarłego.
[1] Kiedy
podróżowałam w południowej części Kolumbii, plantatorzy kawy blokowali drogi.
Musiałam zmienić plany, nie udało mi się dojechać do miejsc, które miałam w
planie podróży, m.in. do San Agustín. Bardziej szczegółowy opis podróży zawarty jest w eBooku Emerytka w Kolumbii
Ekspozycja muzealna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz