Ustanowiona w
1953 roku strefa demarkacyjna (demilitarized zone – DMZ) dzieląca
obydwa państwa koreańskie to przebiegający w przybliżeniu wzdłuż trzydziestego
ósmego równoleżnika pas ziemi o szerokości czterech i długości dwustu
trzydziestu ośmiu kilometrów. Wycieczka do strefy jest popularnym celem
odwiedzających Seul, tym bardziej że to zaledwie około pięćdziesięciu pięciu
kilometrów na północ od miasta.
Oczywiście
oferta biur turystycznych jest przebogata, ale „trochę” mi nie odpowiada
cenowo. Poza tym żadna z wycieczek nie obejmuje wszystkiego, co chciałabym, czy
raczej co pozwolono by uczestnikom oglądnąć. Przeglądając jednak oferty,
znajduję informację, że do strefy jeździ specjalny pociąg. Bilet kosztuje jedną
trzecią lub nawet jedną czwartą ceny wycieczki oferowanej przez biura podróży.
Szybka decyzja – tym bardziej że pociąg odjeżdża ze stacji Seoul, niedaleko
której mieszkam.
Falstart. Szybka
decyzja – nie do końca przemyślana decyzja, lub raczej nie do końca
„doinformowana” decyzja. Dzisiaj DMZ
train nie jeździ. Dlaczego? Bo jest święto. Święto języka koreańskiego
hangul!
Mój czas pobytu
w Korei zbliża się jednak do końca. Kolejna szybka decyzja. Żeby nie tracić
czasu, wsiadam do metra. O tym, że metro dojeżdża „prawie” do granicy,
wiedziałam wcześniej, wiedziałam też, że ze stacji metra Munsan do granicy, a ściślej
mówiąc do parku Imjingak, trzeba jeszcze dojechać autobusem. Wszystkiego nie
zobaczę, ale jednak „coś” zobaczę – gdybym nie wygospodarowała już kolejnego
dnia na wycieczkę pociągiem DMZ. Półtorej godziny później jestem na miejscu.
Imjingak to
„miejsce wyryte bólem wypływającym z konfliktu narodowego”. To park, który
powstał w 1972 roku, po podpisaniu przez obydwa państwa deklaracji
połączeniowej. Powstał na terenach, na których sześćdziesiąt lat temu toczyły
się ciężkie walki wojny koreańskiej (1950–1953), wojny, która była też
początkiem podziału narodu koreańskiego. Jak na razie dostęp do parku ma tylko
społeczeństwo Korei Południowej i turyści. Dzisiaj, chyba z racji święta, są
tłumy. Bo miejsce to, obok obiektów będących świadkami historii, jest olbrzymim
terenem rekreacyjnym, który odwiedza rocznie około pięciu milionów ludzi.
Platforma
widokowa na dachu budynku-monumentu wybudowanego jako symbol obopólnych dążeń do
zjednoczenia kraju to doskonałe miejsce na popatrzenie na cały teren, na
wypatrzenie miejsc, które uzna się za warte zobaczenia z bliska.
Przedmiotem
największego zainteresowania, nie tylko mojego, jest most. Tyle że patrząc na
białą konstrukcję przerzuconą przez rzekę, czuję się całkowicie
zdezorientowana. W folderach powtarza się nazwa Most Wolności i przypiski, że
to jedyny most na rzece Imingang, że to most drogowy przerobiony z dawnego
mostu kolejowego, że wzniesiony był jako tymczasowy w 1953 roku, by uwolnić z
obozów na terenie Korei Północnej 12 773 więźniów, żołnierzy
południowokoreańskich, aby mogli wrócić do domów. Tymczasem most, na który
patrzę, zbudowany z białych stalowych ram tworzących ażurowy tunel opasujący
jeden tor, jest bez wątpienia mostem kolejowym.
Dopiero po
chwili, wpatrując się w otoczenie mostu, uzmysławiam sobie, że drewniana
konstrukcja poprowadzona niemal prostopadle do przyczółka stalowego mostu
kolejowego to ten historyczny most nazwany Mostem Wolności. Jego usytuowanie jednak
zupełnie nie pasuje mi do funkcji, dla jakiej został wzniesiony! I
rzeczywiście, doczytuję, że w to miejsce został przeniesiony już później.
Otoczony tradycyjnym koreańskim ogrodem jest jeszcze jednym pomnikiem-symbolem
tragicznej historii.
Na resztkach
torów starej linii kolejowej stoi parowa lokomotywa, przerdzewiała i
pokiereszowana pociskami – świadek, jeden z wielu, bratobójczej wojny. Siatka
wokół, zakończona zasiekami z kolczastego drutu, pokryta jest kolorowymi
wstążkami wieszanymi na znak pamięci i modlitw.
Obok wejście do
nieczynnego już bunkra. Przejście kilkunastometrowego podziemnego chodnika,
oglądnięcie na ekranach kilku migawek z czasów, kiedy bunkier wykorzystywany
był zgodnie ze swoim przeznaczeniem, na pewno nie oddaje ducha walk, które się
tutaj toczyły. A możliwość stąpnięcia na atrapę miny przeciwpiechotnej
przyjmuję z bardzo mieszanymi uczuciami!
Ołtarz Mangbaedan
to siedem kamiennych steli pokrytych płaskorzeźbami. Najczęściej gromadzą się
tutaj ci, których rodziny zostały po północnej stronie granicy. Symboliczne
połączenie z żyjącymi lub zmarłymi członkami rodziny, których losy czasami
pozostają nieznane.
Pyeonghwa Nuri Park,
rozległy teren przyległy do parku Imjingak, powstał w 2005 roku
z okazji Festiwalu Pokoju. Nie wyliczę wszystkich pomników prozjednoczeniowych
i patriotycznych, nie wymienię wszystkich rzeźb ani instalacji, które oglądam,
tym bardziej nie pokuszę się o ich interpretację – ale o kilku wypada
wspomnieć.
W centrum parku
jest jezioro przypominające kształtem Półwysep Koreański, nazwane Stawem
Zjednoczenia, z jego wód wystają kolorowe krany. Na niewysokie wzniesienie w
kierunku Korei Północnej wspinają się gigantyczne bambusowe postacie – tylko
dlaczego kojarzą mi się z posągami Moai z Wyspy Wielkanocnej? Wzgórze Wiatru
pokrywają setki dziecinnych wielokolorowych wiatraczków. Wzgórze Muzyki to
przestrzeń pomyślana dla odbiorców tego gatunku sztuki, może jej słuchać
jednorazowo dwadzieścia pięć tysięcy melomanów. „Kamienny kopiec modlący się o
zjednoczenie” – to kilka ustawionych w kręgu na niewielkim wzniesieniu
marmurowych walców pokrytych metalowymi wzorami.
Dzisiejszy dzień
uświetni występ zespołu muzycznego – jego członkowie właśnie przygotowują się
do występu. Sceną jest platforma ciężarówki dostosowanej do występów „w
trasie”.
W informacji
turystycznej dowiaduję się, że dwukrotnie w ciągu dnia organizowany jest
przejazd z parku Imjingak do kilku miejsc w strefie demarkacyjnej – tylko nie dzisiaj, wszak to
święto! To cenna informacja, chociaż ja już jej nie wykorzystam. Po tym
wszystkim, co widziałam, nie mogę sobie jednak odmówić powtórnej wizyty w DMZ.
Czytałam z wielkim przejęciem! Ciekawe miejsce, choć przepełnione tragedią, która trwa do dzisiaj.
OdpowiedzUsuń