piątek, 4 września 2020

Seema Malaka. Kolombo, Sri Lanka



Dzisiejszy program poznawania Kolombo zaczynam spacerem wzdłuż jeziora Beira, chociaż celem moim nie jest samo jezioro ale świątynia Seema Malaka zaprojektowana przez najwybitniejszego lankijskiego architekta, Geoffreya Bawę

Najpierw kilka zdań o jeziorze, bo ciekawa jest jego historia. Zostało utworzone przez Portugalczyków, aby zapewnić ochronę ówczesnego Kolombo przed… lokalnymi władcami królestw Lanki, którzy nie chcieli tak łatwo poddać się obcemu panowaniu. Zaczęto budować fosę, która miała otoczyć fort. Nadmorskie bagna nie zapewniały jednak wystarczającej ilości wody do wypełnienia fosy. Odkrycie nowego strumienia, połączenie fosy najpierw z tym strumieniem, potem z morzem doprowadziło do powstania jeziora. Jego kształt trudno sobie teraz wyobrazić, ponieważ część przekopanych z wielkim trudem kanałów w ciągu następnych wieków zasypywano, chcąc pozyskać nowe tereny pod budowy. Był jednak taki czas, że odnogi jeziora i kanały wyodrębniły spory obszar nazywany Wyspą Niewolników, teraz jest to nazwa dzielnicy. Nie bez powodu takie miano, właśnie tutaj Holendrzy przetrzymywali niewolników. Rozmnożone w wodach jeziora krokodyle miały zniechęcić zniewolonych ludzi do ucieczki.


Na wyspę, która wyspą nie jest, jdę, aby zobaczyć jeden obiekt, który bardzo mnie interesuje. Na południowej resztce jeziora Beira znajduje się świątynia Seema Malaka.















Pierwsza świątynia nad jeziorem, wybudowana pod koniec XIX wieku, pomału podtapiana, zniknęła w jego wodach w latach siedemdziesiątych XX wieku. Do rekonstrukcji świątyni zaproszono w 1976 roku Geoffreya Bawę (1919–2003), wtedy już uznanego architekta. Jego nazwisko przewijało mi się w różnych tekstach podczas całej podróży po Sri Lance, nie miałam jednak dotąd okazji popatrzeć z bliska na realizację jego projektów.

Miał korzenie syngaleskie, niemieckie, szkockie i francuskie. Idąc w ślady ojca, został prawnikiem, kształcąc się w Cambridge. Do 28. roku życia jedną trzecią tego czasu spędził poza granicami Sri Lanki, miał nawet zamiar osiąść we Włoszech. Ostatecznie, w 1948 roku wrócił do rodzinnego kraju i kupił posiadłość na zachodnim wybrzeżu Cejlonu, planując stworzenie włoskiego ogrodu w środku tropikalnej dżungli. Wkrótce jednak uznał, że brakuje mu wiedzy technicznej, aby swoje wizje wprowadzić w życie, zatem zapisał się na studia architektoniczne w Londynie i zaczął współpracować z uznanymi firmami projektowymi.

Dzisiaj jego nazwisko jest znane na całym świecie dużo bardziej aniżeli nazwiska architektów, u których się uczył. Projektował budynki rządowe, komercyjne i mieszkalne. Świątynie, instytucje kulturalne i edukacyjne. Dla każdego typu budowli wyznaczył sobie swój własny kanon, który modyfikując, powtarzał. Tworzył pod wpływem architektury kolonialnej, łącząc ją z tradycyjnymi lankijskimi formami budowlanymi. Jego projekty były mieszanką architektury tradycyjnej i nowoczesnej, wschodniej i zachodniej, formalnej i ekspresyjnej. Z niezbyt wyraźnie wyodrębnionymi granicami między budynkiem a krajobrazem. Idealne do funkcjonowania w tropikalnym kraju. Działalność Bawy i współpraca z podobnie myślącymi ludźmi szeroko rozumianej sztuki przyczyniły się do postkolonialnego odrodzenia lankijskiej kultury. Jego styl nazywany modernizmem tropikalnym (lub modernizmem lokalnym) – chociaż on sam tego określenia nie lubił – inspirował wielu architektów, nie tylko na Sri Lance, lecz także w Azji i na całym świecie. 


Niebywałą rolę w projektach Bawy odgrywała woda. Trudno się zatem dziwić, że do zaprojektowania świątyni na wodzie zaproszono właśnie jego.















 
Najpierw z pewnego dystansu oglądam trzy pawilony wzniesione na odrębnych, ale połączonych ze sobą pomostami platformach, jakieś dwadzieścia metrów od brzegu. Potem po poprowadzonym tuż nad wodą mostku wkraczam do głównego i najbardziej eleganckiego pawilonu. Pokryty ciemnoniebieskimi dachówkami czterospadowy dach oparty jest na drewnianej więźbie z rzeźbionych elementów, które sięgają podstawy, tworząc ażurowe ściany. Taka konstrukcja zapewnia ochronę wnętrza przed tropikalnymi ulewami, z drugiej strony umożliwia przewiew wiatru, dając ochłodę przed skwarem. Tak, niewątpliwie widać wpływ architektury Kandy. Znalazło się również miejsce na księżycowy kamień i posągi strażników rodem z Anuradhapury.















Szkoda tylko, że cała budowla opleciona jest lampkami choinkowymi dla lepszego efektu w nocy. Z bliska bardzo mi to psuje wizerunek pawilonu.

 
W całym kompleksie znajdują się wszystkie elementy świątyni buddyjskiej – i nie tylko buddyjskiej – jest drzewo Bodhi i biała stupa, i liczne figury Buddy medytującego, i wyobrażenie odcisku stopy Oświeconego, i kapliczki poświęcone bóstwom hinduskim, i posąg Kataragamy. Z założenia świątynia jest ośrodkiem medytacyjnym, ma skłaniać do zatrzymania się w pędzie codziennego życia. Budowla z lewej strony wygląda trochę inaczej niż zazwyczaj nawiedzane świątynie. To prosty, otwarty pawilon, z płaskim dachem opartym na drewnianych filarach, z podłogą wyłożoną drewnianymi panelami. Tutaj można medytować, podobnie zresztą jak i we wnętrzu głównej świątyni czy obok stupy, czy pod drzewem Bodhi. W tej chwili akurat medytujących jak na lekarstwo, zwiedzający spieszą się, aby zobaczyć jak najwięcej, jak najwięcej zdjęć zrobić, bo zbliża się godzina 17:00 i za chwilę będzie można oglądać świątynię tylko z brzegu. 


Żeby zobaczyć najbardziej chyba znaczącą realizację Bawy, muszę pojechać do Sri Dźajawardanapury Kotte, stolicy Sri Lanki. Ale o tym już w następnym poście.
 








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz