Tylko jeden, niestety, dzień
mogę poświęcić na odwiedzenie miasta Nara – pierwszej stolicy Japonii i siedziby dworu cesarskiego w latach 710–740 i
745–784. Oddalona od Kioto o godzinę jazdy pociągiem Nara jest uroczym
miasteczkiem położonym właściwie w jednym wielkim parku, po którym spacerują
daniele. Ich stado liczy około 1500 sztuk.
Daniele przybyły do Japonii
wcześniej niż Japończycy – dotarły na wyspy japońskie w epoce lodowcowej.
Według religii sintoistycznej daniele są wysłannikami bogów, a skoro tak,
dobrze się mają dokarmiane nie tylko przez mieszkańców, ale i – a może przede
wszystkim – przez turystów. Ciasteczkami przygotowanymi specjalnie w tym celu,
które można kupić na straganach.
Oczywiście to
nie daniele decydują o liczbie odwiedzających miasto, ale zabytki – nie bez powodu
cały ich zespół znalazł się na liście UNESCO. Zwiedzam Kōfukuji, rodzinną
świątynia prominentnej familii Fujiwara, świątynię Tōdaiji będącą mieszkaniem największego
na świecie posągu Buddy (16,2
m wysokości), nieco większego od tego w Kamakurze, a
dodatkowo jeszcze starszego, bo z VIII wieku oraz Wielki Chram Kasuga.
Wielki Chram
Kasuga powstał w 768 roku również dzięki rodzinie Fujiwara. Poświęcony został czterem
bóstwom, z których jedno to ubóstwiony przodek rodu. Chram, wybudowany według
wzorów chińskich, zapoczątkował nowy styl w japońskiej architekturze sakralnej.
Uderza cynobrowy kolor słupów konstrukcyjnych, zwracają uwagę daleko poza bryłę
budynku sięgające okapy.
Ale tym, co
rzeczywiście robi wrażenie w chramie Kasuga, są latarnie wotywne. Latarnie
ofiarowywane były chramowi przez wiernych od XI wieku. Te ustawione wzdłuż
ścieżek prowadzących do chramu są kamienne, większość z nich porasta mech. Jest
ich ponad tysiąc. Te wiszące wzdłuż ścian budowli wykonane są z brązu. Jest ich
jeszcze więcej – ponad tysiąc sześćset. Dwukrotnie w ciągu roku: w lutym z
okazji święta wiosny i w połowie sierpnia, kiedy Japończycy oddają cześć
przodkom, wszystkie latarnie są zapalane. Wiele bym dała, żeby uczestniczyć w
takim święcie!
Wędrówkę między
świątyniami urozmaicają mi wywiady, jakich udzielam młodym Japończykom. Grupki
japońskich uczniów polują na przyjezdnych, żeby zamienić z nimi parę zdań po
angielsku. Występuję w roli pomocy naukowej trzykrotnie, potem już odmawiam;
nie jest to główny cel mojego pobytu w tym mieście. Ale od jednej grupki
dostaję souvenir – kilka arkuszy z
japońską kaligrafią. Oprawione w antyramę będą mi przypominały dni spędzone w
Kraju Kwitnącej Wiśni.
Nara jest znane
również z tego, że właśnie tutaj znajdują się najstarsze w Japonii domy
mieszkalne. Aby dojść do dzielnicy, w której jest ich najwięcej, muszę przejść jedną
z głównych ulic. W pewnym momencie wzrok mój pada na wiszące na wystawie
jednego ze sklepów dwie bluzki. O, jakie fajne… Przekreślona stara cena i nowa,
dużo niższa, kuszą… Nie zastanawiając się długo, wchodzę do sklepu. Najpierw
dwa podstawowe pytania – pani na szczęście trochę zna angielski:
– Czy mogę
przymierzyć i czy mogę zapłacić kartą?
– Tak, tak,
który kolor?
No właśnie,
„osiołkowi w żłoby dano”… Ta zielona ma piękny oliwkowy odcień, ale beżowy
kolor chyba bardziej uniwersalny…
Widząc moment
zawahania, pani „łapie” obydwie i dostosowując się do mojego tempa (chyba dość
energicznie weszłam do sklepu, a może wcześniej zauważyła, że mijałam sklep, idąc
raczej szybkim krokiem), prowadzi mnie do sąsiedniego sklepu – bo mają wspólną
przymierzalnię. Po drodze decyduję się na beżową, szybko ją przymierzam i
wracamy do jej sklepu, aby zakończyć transakcję. No i zaczyna się!
Karta nie chce
się wczytać. Pani zgina się wpół, przeprasza za niesprawność terminala,
wczytuje drugi i trzeci raz. Ponowna odmowa… I kolejna… Ukłony są jeszcze
głębsze. Z zaplecza przychodzi druga pani, trochę starsza, teraz ona zaczyna
walkę z terminalem, pierwsza pani bawi mnie rozmową. Już wcześniej pytała, skąd
jestem, teraz chce dać wyraz swojej znajomości świata.
– Chopin
jest sławnym polskim… – szuka w myślach angielskiego wyrazu…
– …pianist – podpowiadam, ale równocześnie
pani sobie przypomina wyraz, którego szukała:
– …musician!
Jak zwał tak
zwał, czy pianista, czy muzyk, wiadomo, Chopin jest chyba najbardziej znanym
Polakiem w Japonii. Głównie za sprawą Międzynarodowych Konkursów Chopinowskich.
Chcę w końcu
zapłacić gotówką, ale panie się „zaparły”. Zamieniają się rolami. Teraz rozmową
bawi mnie starsza z pań.
– Tak,
próbowałam już ryżowych ciasteczek, ale dziękuję bardzo, spróbuję…
Pani chyba
jednak niezupełnie zrozumiała, że chętnie się poczęstuję i… kilkakrotnie się kłaniając,
ciasteczka chowa. Muszę obejść się smakiem… Szkoda, bo żołądek dopomina się o
swoje prawa, a szkoda mi było czasu na jedzenie.
Chcę już
definitywnie zapłacić gotówką, żeby nie narażać uprzejmych pań na dalszy stres,
gdy terminal „zaskakuje”. Sukces!
Ile razy w
przyszłości ubieram beżową bluzkę kupioną w Nara, wracam myślami do „procesu” jej
zakupu. Miłe wspomnienie! Tyle że nie dam głowy, czy drewniane, nadszarpnięte
zębem czasu domy przy ulicy, do której dotarłam po dokonaniu zakupu, to rzeczywiście
te najstarsze domy w Nara.
Takie bajkowe miejsce, trochę zaczarowane! I kolejne fajne przygody. A zdjęcie z danielem przesympatyczne!!!
OdpowiedzUsuń