Z Rio de Janeiro
do São Paulo jest 430
kilometrów. Postanawiam zrobić sobie jeszcze jedną
przerwę w podróży i zatrzymać się w „kolonialnej perełce” – w miejscowości Paraty. Po przebyciu zatem 250 kilometrów
wysiadam z autobusu i wchodzę do pierwszego hotelu, a właściwie pensjonatu,
jaki widzę. Nie podejrzewam, że czeka mnie tutaj… finansowa przygoda, jakiej
jeszcze nie przerabiałam.
Pokój jest, cena do przyjęcia też jest. Jak to w pensjonatach, pokoje dla gości są w wydzielonej części, a recepcję pani właścicielka zorganizowała w swoim salonie. Mam zapłacić 70 reali, daję pani moją ostatnią setkę i czekam na resztę. Pani biega od pokoju do pokoju, wreszcie, trzymając w ręce resztę i dwa banknoty po sto reali, przemawia:
– Nie mogę
ci wydać reszty, bo chyba dałaś mi fałszywą setkę. Popatrz, ten banknot ma inną
fakturę niż ten, który otrzymałam od ciebie. – Pani demonstruje mi różnicę powierzchni
dwóch banknotów.
Machinalnie
wyjmuję z saszetki długopis oraz kartkę papieru i spisuję numer banknotu,
uświadamiając sobie równocześnie, że to, co robię, jest całkowicie irracjonalne.
Nie mam przecież zapisanych numerów banknotów, mimo że powinnam to była zrobić.
Oddaję pani stówkę ze słowami:
– Ja co do
zasady wierzę ludziom, ale nie wiem, czy to jest mój banknot. Nie byłaś cały czas
ze mną, wychodziłaś z tego pokoju. Ja mam wszystkie banknoty z banku…
W tym momencie,
ku mojemu zdziwieniu, pani daje mi 30 reali ze słowami:
– Miejmy
nadzieję, że to jednak nie jest fałszywy banknot.
A ja sobie właśnie
uświadamiam, że moja setka nie była tak wyświechtana i że spisywaniem numeru
wystraszyłam panią, która zrezygnowała z wciśnięcia mi fałszywego banknotu.
Kiedy wieczorem
wracam do hotelu, do tego tematu już nie wracamy, niemniej wyczuwam w pani
zachowaniu pewne napięcie. Nie wiedziała przecież, co zrobię z tą próbą
oszukania mnie…
A Paraty godne
zatrzymania. Jestem trochę zdziwiona, gdy widzę, że całe miasto tonie w biało-czerwonych
ozdobach. Nie, nie przypuszczam, że w ten sposób chcą uczcić moją tutaj wizytę.
Dopiero kiedy wchodzę do kościoła, z dekoracji wnętrza, również
biało-czerwonych, i napisów domyślam się, że to z okazji Zielonych Świątek –
chyba bezpieczniej w tej sytuacji powiedzieć: z okazji święta Zesłania Ducha
Świętego. To okres nowenny przed tym świętem.
Mam pewne
trudności w poruszaniu się po mieście, bo część ulic zalana jest wodą. Nie jest
to jednak pozostałość po ulewie, ale efekt większego niż zwykle przypływu, co
zdarza się raz w miesiącu, w czasie pełni księżyca. No proszę, i akurat dzisiaj
w nocy była pełnia! Kiedy wieczorem wracam do hotelu, cała woda spłynęła już z
powrotem do morza.
Założone
w 1660 roku Paraty rozkwitły za sprawą złota i diamentów wydobywanych w stanie
Minas Gerais. Tutaj były przywożone, z wykorzystaniem odkrytego w 1596 roku
traktu Indian, przed dalszym transportem do Rio de Janeiro lub wprost do
Portugalii. Była to również główna miejscowość na trasie Rio–São Paulo. Po
uzyskaniu niepodległości przez Brazylię skończył się wywóz złota, a po 1888
roku przywóz niewolników. Wybudowano nową drogę ze wschodu na zachód, omijającą
Paraty, i na całe lata o mieście zapomniano. Przypomniano sobie o nim w latach
siedemdziesiątych XX wieku, kiedy wybudowano nowe drogi i kiedy miasto stało
się miejscowością turystyczną.
Czasy
prosperity trwały co prawda tylko trochę dłużej niż wiek, ale to pozwoliło jego
mieszkańcom na wzbogacenie się i zamanifestowanie tego bogactwa w postaci
nowych domów, kościołów i budynków użyteczności publicznej. Duża ich część
przetrwała, jest w dobrym stanie, na tyle dobrym, że miasto znalazło się na liście
UNESCO.
Wędruję
sobie zatem po tej „kolonialnej perełce”, białej z kolorowymi okiennicami,
framugami okien i drzwi, balustradami balkonów, a niekiedy również fryzami w
geometryczne wzory.
Jest
to dużo łatwiejszy spacer niż po Diamantinie czy Ouro Prêto, ścieżki bowiem
wiodą po płaskim terenie – jak to w miejscowości nadmorskiej. Jedyne
wzniesienie to Morro da Vila Velha, wzgórze po drugiej stronie rzeki, na którym
w 1822 roku Portugalczycy wznieśli fort. Z fortecy co prawda niewiele zostało,
ale widoki na morze i plaże zupełnie dobre, a spacer prowadzącą na wzgórze alejką
bambusów nie zdarza się każdego dnia.
Ciekawe miejsce! Przepiękne dekoracje, szczególnie świątyni. I pewnie dobrze się czułaś w obecności tylu naszych narodowych barw. Przeżyłaś też kolejną niesamowitą przygodę. No cóż, podróże kształcą na różny sposób! I to bardzo:)))
OdpowiedzUsuńCzułam się bardzo dobrze, jak zawsze gdy mogę podróżować. Tym bardziej, że nauki nigdy za wiele - szczególnie tej na własnych błędach.
Usuń