W czasie moich
podróży staram się, poza historią, tradycją, architekturą i sztuką kraju, po którym
podróżuję, poznać też jego przyrodę. Zaznajamiam się z nią, wędrując
turystycznymi szlakami, czasem też odwiedzając ogrody botaniczne czy parki
narodowe. W Nepalu zdecydowałam się odwiedzić Park Narodowy Ćitwan.
Gdybym była
tutaj jakiś czas temu, napisałabym, że miałam zamiar pojechać do Królewskiego
Parku Narodowego Ćitwan, taką bowiem nazwę nosił do 2005 roku pierwszy w Nepalu
park narodowy (932
kilometry kwadratowe powierzchni) utworzony w 1973 roku,
w 1984 wpisany na listę UNESCO. Park jest jednym z ostatnich miejsc
występowania zagrożonych wyginięciem tygrysa bengalskiego i nosorożca indyjskiego
oraz narażonych na wyginięcie lampartów, gawiali gangesowych (gatunek
krokodyla) czy krokodyli błotnych.
Na zobaczenie
tygrysa czy lamparta szans raczej nie mam (pewnie to i dobrze), ale przy
odrobinie szczęścia może uda mi się zobaczyć nosorożca.
Miejsce (w
Katmandu), z którego mam autobus do Parku Narodowego Ćitwan, ani przystanku, ani
tym bardziej dworca autobusowego nie przypomina. Nie ma żadnego oznaczenia, kilkanaście
autobusów stoi wzdłuż ulicy z północnej strony dzielnicy Thamel. Bez tabliczek,
dokąd za chwilę odjadą. I ja, i mnie podobni pasażerowie błąkamy się między
nimi, nie wiedząc, który jest ten „nasz” – nie bez powodu na bilecie mam
oznaczoną godzinę zbiórki o 6:30, mimo że godziną odjazdu jest 7:00.
Na szczęście
błąkanie się między autobusami nie trwa długo – organizatorzy wyłapują nas bezbłędnie
i kierują do właściwych pojazdów. Do pokonania mam 150–160 kilometrów, na
miejscu mam być około 13:30.
Nie jestem i nigdy nie byłam zwolennikiem pakietów usług turystycznych. Tym razem uległam, chociaż zestaw usług w tym pakiecie zupełnie mi nie odpowiadał. Szkoda mi jednak było czasu na szukanie pakietu na miarę moich potrzeb, gdy wizyta w czterech agencjach uzmysłowiła mi, że „pakiety” są takie, jakie jest zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie jest na safari na słoniach, które jest głównym punktem programu wyjazdu do Ćitwan w każdej z agencji, w której dowiadywałam się o taki wyjazd. Moje pytanie, czy nie można tego safari na słoniu zamienić na safari samochodowe, powodowało jąkanie się i klasyczną spychotechnikę: wiesz, to musisz zapytać na miejscu.
Na dworzec
autobusowy w Sauraha przyjeżdżamy dobrze po 14:00! Na szczęście transport z
hotelu już czeka, chwilę później jestem na miejscu. Pan recepcjonista ustala ze
mną szczegóły mojego pobytu. Okazuje się, że „pakietowe” safari na słoniu jest
możliwe jutro rano (Bogu dzięki!). Pokazuję panu program, że w pakiecie ustalonym
z hotelem przez agenta telefonicznie, w mojej obecności, to ja mam safari
dzisiaj, bo jutro rano to ja jadę dalej, ale bardzo chętnie zamienię to safari
na inną formę kontaktu z naturą. Może samochodem?
Pan ubolewa,
safari samochodowe wyruszyło o 14:00 (wierzę, bo muszę!). Ale… przewieziemy cię
łódką.
No dobrze, łódka
łódką, ale czy ja z tej łódki zobaczę nosorożce? Pan rozmawia w nieznanym mi
języku z moim przewodnikiem. Z łódki nosorożców nie zobaczysz, bo to trzeba byłoby
podejść jakieś dwa kilometry – i to w jedną stronę! – gdzie nosorożce bywają, a
i tak nie wiadomo, czy dzisiaj przyjdą.
Oczywiście
rozumiem, że na plany nosorożców w kwestii spędzania popołudnia wpływu nie mam,
a co do przejścia dwóch, a właściwie czterech kilometrów, to nie ma sprawy. Tym
wyznaniem – co do przejścia kilometrów – chyba panów zaskakuję, ale nie mają
już wyjścia. Może nawet żałują, że nie powiedzieli „pięć kilometrów” albo
więcej. Mamy ustalony plan mojej wizyty w parku narodowym. Teraz mam piętnaście
minut na spożycie obiadu. Niedopieczoną sztukę mięsa (wymagającą dłuższego
przeżuwania) i deser biorę już na wynos!
Pan
recepcjonista podwozi nas – mnie i pana przewodnika – do administracji parku
narodowego, aby kupić dla mnie bilet wstępu, po czym wiezie nas jeszcze kawałek
dalej, do przystani. Na brzegu stoi kilka dłubanek, na szczęście są trochę
większe niż ta, którą płynęłam kiedyś przy brzegu jednej z wysp Galapagos. Jeszcze
czworo turystów wsiada z innym przewodnikiem. Płyniemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz