Bukit Timah to najwyższe wzgórze Singapuru położone w pobliżu geograficznego centrum tego miasta-państwa, w odległości około dwunastu kilometrów od centrum. To niewysokie, liczące zaledwie 163,63 metrów n.p.m. wzniesienie porośnięte jest lasem deszczowym, stanowiąc jeden z największych skrawków tego typu lasu, jaki zachował się na terenie Singapuru. Nic zatem dziwnego, że stanowi dzisiaj rezerwat przyrody noszący taką samą nazwę jak wzgórze.
Bukit oznacza w
języku malajskim wzgórze, Timah oznacza cynę. Nie wiem dlaczego taka nazwa, bo
tereny te całe lata były wykorzystywane jako kamieniołom granitu.
Historia Rezerwatu
Przyrody Bukit Timah rozpoczęła się w 1882 roku. Wtedy to ówczesny
superintendent Singapurskich Ogrodów Botanicznych, Nathaniel Cantley, otrzymał
zadanie sporządzenia raportu o zasobach leśnych wyspy. W wyniku tej swego rodzaju
inwentaryzacji zostało utworzono kilka rezerwatów leśnych, rezerwat Bukit Timah
był jednym z pierwszych (1883). Mimo niewielkich rozmiarów (zaledwie 1,64
kilometrów kwadratowych) jest tym cenniejszy, że jako jedyny teren leśny nigdy
nie był eksploatowany gospodarczo (w zakresie pozyskiwania drewna); kamieniołom
był czynny jeszcze do połowy XX wieku. Dzisiaj kamieniołom służy wspinaczom
skałkowym, a wytyczone szlaki umożliwiają spacery, w pewnym zakresie również uprawianie
turystyki rowerowej.
Już po mojej wizycie (2009), cały teren był zamknięty blisko
dwa lata – w okresie 2014–2015 dokonano kompleksowej renowacji infrastruktury turystycznej.
Różne źródła załączają
długie listy okazów flory i fauny. Wędrując leśnymi ścieżkami Bukit Timah nie
starałam się jednak rozpoznawać gatunków ciesząc się wszechobecną zielenią i podziwianiem roślin odmiennych od znanych z Polski. I
bardzo ucieszyłam się, kiedy dziwne odgłosy dochodzące z gęstwiny okazały się tylko
głośną „rozmową” dzikich indyków.
Najpopularniejszym
gatunkiem zamieszkującym na tym terenie są jednak makaki krabożerne zwane też
makakami długoogoniastymi (też: makak krabojad, makak jawajski). Mimo, że prowadzą
nadrzewny tryb życia, to nie w gałęziach drzew je widziałam, ale na ulicy,
przed wejściem na teren parku, gdzie manifestowały, że są zwierzętami
socjalnymi – całe stadko popisywało się bieganiem, skakaniem i podtrzymywaniem więzi rodzinnych.
I chyba urokowi
tego miejsca „zawdzięczam”, że zrobiłam zaledwie kilka zdjęć (dobrze, że chociaż
tyle), zapisując to co widzę w pamięci wewnętrznej a nie na karcie aparatu
fotograficznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz