czwartek, 22 września 2022

Na spotkanie z nosorożcami. Park Narodowy Ćitwan, Nepal. Cz. II.


Wizyta z Parku Narodowym Ćitwan jest jednym z punktów programu mojej podróży po Nepalu (cz. I relacji: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2022/09/na-spotkanie-z-nosorozcami-park.html)
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Płyniemy Rapti, jedną z trzech głównych rzek przepływających przez park. Nie mogę powiedzieć złego słowa o panu przewodniku. Dwoi się i troi, żeby mi jak najwięcej pokazać i opowiedzieć. Co więcej, mówi angielskim, który rozumiem (co nie jest takie oczywiste w przypadku wielu lokalnych przewodników czy obsługi hotelu w różnych krajach), i rozumie moje pytania. 
 
Nazywa pływające po powierzchni lilie i inne wodne rośliny, a nawet ryzykując przewrócenie dłubanki, wyławia taką roślinkę z siedzącym na niej czterocentymetrowej długości konikiem polnym. Wypatruje ptaków, podaje mi lornetkę, żebym je dobrze zobaczyła. Bardzo cieszy się, że kingfisher (zimorodek) nie odlatuje, pokazuje krokodyle wylegujące się na brzegu. Nawet i gawiale leżą! 
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Cała przejażdżka trwa dobre czterdzieści minut, tylko my wchodzimy w gąszcz (no, umówmy się, nie taki bardzo to gąszcz, ścieżki są dobrze wydeptane), pozostali pasażerowie łódki skręcają do Elephant Breeding & Training Center (Ośrodek Hodowli i Tresury Słoni).
 
To jest bardzo przyjemny spacer, pan dostosowuje się do mojego tempa, nie narzuca mi stylu joggingowego, nie próbuje też odwieść mnie od dalszego poszukiwania nosorożców, gdy nie zastajemy ich w pierwszym z miejsc, gdzie często bywają.
Idziemy dalej, w pewnej chwili pan się ożywia. SĄ! Popatrz, tam się kąpią! 
 


Wytężam wzrok w kierunku wskazanym przez pana przewodnika – woda, drzewa… dopiero przez lornetkę widzę zanurzone w wodzie cielska. Nie jestem jedyną, która zapragnęła dzisiaj zobaczyć nosorożce. Z tej perspektywy widać, gdzieś tak w połowie dystansu między nami a nosorożcami, dwoje turystów z ich przewodnikiem siedzących na powalonym drzewie, częściowo położonym nad wodą. Chwilę później do nich dołączamy. Fantastyczna trybuna do podglądania bohaterów naszej eskapady, usytuowana w odległości pozwalającej na nieprzeszkadzanie zwierzętom, a z drugiej strony stanowiąca zabezpieczenie przez ewentualnym ich atakiem.
 
Jak zauroczeni obserwujemy taplające się w wodzie giganty, które w końcu, jeden po drugim, leniwie z wody wychodzą i nikną między drzewami porastającymi brzeg rzeki, a może jeziora, bo w końcu nie dopytałam się, co to za zbiornik.
Koniec spektaklu. 
 

 
Niespiesznie wracamy trochę innymi ścieżkami, jeszcze chwilę mam okazję obserwować stado jeleniowatych, które w końcu błyskawicznie ucieka spłoszone jakimś trzaskiem.
 
Niestety ostatni odcinek spaceru wiedzie przez Ośrodek Hodowli i Tresury Słoni, w którym wizyta uwzględniona jest w pakiecie. Mimo prosłoniowego wydźwięku wystawy wprowadzającej rzeczywistość przekracza wszelkie wyobrażenia – matki bezskutecznie próbujące uwolnić się z żelaznych okowów i biegające wokół nich słoniątka. Przerażająca praktyka pod auspicjami instytucji o „szczytnych” ideach!
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
Za mostem czeka już inny tym razem kierowca i chwilę potem jestem w hotelu. Czasu na odpoczynek jednak nie mam, bo w pakiecie mam jeszcze Tharu Cultural Program. 
 
Tharu to nazwa grupy etnicznej zamieszkującej południowe podnóże Himalajów. Sami siebie ludzie Tharu nazywają ludźmi lasu. 
 
Członkowie tej społeczności nigdy nie emigrowali w poszukiwaniu pracy, żyjąc w izolacji w swoich wioskach, dzięki czemu rozwinęli kulturę wolną od wpływów indyjskich czy innych grup etnicznych zamieszkujących tereny dzisiejszego Nepalu. Organizowane przedstawienia mają przybliżyć tę kulturę turystom odwiedzającym Park Narodowy Ćitwan.

Poszczególne występy – taniec z kijem, taniec ognia, taniec pawia – odbywają się przy wystukiwanych na bębnach rytmach, dlatego dla mnie są zbyt jednostajne i szybko nużące. W zasadzie nie różnią się od tego typu występów w innych krajach, w których miałam okazje takie programy oglądać. Z jednym wyjątkiem. Kiedy po zakończeniu godzinnego występu organizatorzy zapraszają widzów na scenę, nie muszą długo prosić. Odzew jest natychmiastowy i liczny. Kolejne pół godziny widzowie integrują się na scenie z członkami zespołów dających przestawienie.
 
Jutro autobus do Lumbini (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2020/06/tam-gdzie-urodzi-sie-budda-lumbini.html) mam dopiero o godzinie 9:00. Będę mogła zatem spokojnie przejść się rano po wiosce, na której spenetrowanie dzisiaj zabrakło już czasu.
 
Ostatecznie ze spaceru nic nie wyszło – zbudził mnie ulewny deszcz, który nie skończył się do chwili odjazdu autobusu z dworca. 
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz