niedziela, 4 lutego 2024

Pod znakiem alg – Jambiani i Paje. Zanzibar, Tanzania


Jambiani i Paje, położone na wschodnim wybrzeżu wyspy Unguja, to wioski rybackie, które pod koniec XX wieku stały się atrakcyjnymi miejscowościami turystycznymi (w niektórych źródłach Jambiani jest charakteryzowane jako „grupa wsi”). Same wioski niewiele różnią się od Nungwi ( http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2024/01/nungwi-zanzibar-tanzania.html) – domy z kamienia koralowego lub pustaków kryte blachą, czasem jeszcze strzechą z liści palmowych. Nieutwardzone drogi. Tyle, że zabudowa tutaj jakby mniej zwarta. Również infrastruktura wypoczynkowa nie broni ściśle dostępu do plaż – ścieżkami między poszczególnymi restauracjami, hotelami czy resortami można przejść z wioski do plaży i w przeciwnym kierunku.  







Zanim na wschodnie wybrzeże dotarła zorganizowana turystyka, mieszkańcy obu miejscowości zaangażowali się, a raczej zostali zaangażowani, w uprawę alg.

Stosowanie przez ludzi wodorostów znane było od zarania dziejów – wykorzystywano wodorosty „dziko” rosnące. Ich kontrolowaną uprawę zapoczątkowano w 1670 roku w Zatoce Tokijskiej.

W latach 80. XX wieku uprawą alg zainteresowały się władze Zanzibaru szukając nowych sposobów ożywienia gospodarki. Warunki ku temu na wschodzie wyspy były idealne: piaszczyste, prawie płaskie dno osłaniane w czasie odpływu na szerokość nawet kilkuset metrów przy brzegu i odpowiednia (dość ciepła)  temperatura wody w oceanie. Sadzonki wodorostów sprowadzono z Filipin a uprawy skoncentrowały się w rejonie Paje i Jambiani. W zakładanych farmach przy uprawie tego „zielonego złota Zanzibaru” pracowały, i pracują, głównie kobiety. W najlepszych latach utrzymaniem upraw zajmowało się nawet 25.000 osób, z czego 90% stanowiły kobiety. Większość uprawianych tutaj wodorostów jest sprzedawana firmie Zanea Seaweeds Ltd i dystrybuowana na całym świecie.

Obecnie zainteresowanie uprawą alg zmniejszyło się – np. w Paje zajmuje się tym obecnie ok. 150 osób, kiedyś 450.


Uprawa glonów wygląda (w bardzo ogólnym zarysie) tak: sadzonki  (plecha wodorostu lub kawałki istniejących upraw) przywiązywane są pęczkami do sznurka co mniej więcej dziesięć centymetrów. Tak przygotowany szur przymocowuje się do palików wbitych, na głębokość kilkudziesięciu centymetrów, w podłoże. Sznur musi być wytrzymały aby sadzonek nie porwały fale i pływy a paliki wykonane z mocnego, odpornego na działanie słonej wody drewna. Wodorosty rosną pod wodą przez do 45 dni. Potem są zbierane i suszone, a następnie pakowane w worki i kierowane do miejsca przeznaczenia – do produkcji w rodzimych wytwórniach lub na eksport. Algi wykorzystywane są do pozyskiwania substancji chemicznych służących do wytwarzania kosmetyków, farmaceutyków oraz żywości.

Hodowla wodorostów stała się nie tylko ważnym źródłem utrzymania dla mieszkańców ale też jest trzecim do wielkości źródłem dopływu dewiz dla kraju. Mimo znacznego spadku zainteresowania uprawą alg i minimalnego udziału w światowej produkcji, Tanzania nadal jest wymieniana wśród głównych dostawców tego surowca.

Idę sobie zatem plażą Jambiani. Odpływ odsłonił spory kawałek plaży wraz z leżącymi na niej algami przyniesionymi przez wody przypływu. Przed hotelami panowie grabią bezużyteczne resztki wodorostów wyplute przez morze – aby wczasowicze mogli rozłożyć ręczniki na czystym piaseczku.








 

 

 


W oddali widać poletka uprawne alg. To znaczy z daleka widać tylko wystające z piasku, częściowo z wody, wierzchołki palików. Teoretycznie można do nich podejść, niemniej jednak już po kilku krokach czuję jak moje stopy są wciągane w grząski grunt. Stopy wyciągnąć jest stosunkowo łatwo, klapki grzęzną na dobre i muszę je wyciągać „na siłę”. Najlepiej byłoby iść bez klapek, ale wolałabym nie nadziać się na igły jeżowców (tak, wiem, klapki to nie najlepsza ochrona przed jeżowcami, najlepsze byłyby specjalne buty do chodzenia po wodzie, ale ten rodzaj aktywności nie był głównym celem mojego tutaj przybycia i takie wyposażenie nie zmieściło się w moim bagażu podróżnym).


Na niektórych polach widać pracujące na nich kobiety – może zakładają nowe poletka, może zbierają gotowe już do zbioru wodorosty, może doglądają uprawy – czy woda nie podmyła palików, czy nie zerwała sznura z pęczkami. One zapewne nie korzystają ze specjalnego obuwia a moje doświadczenie to tylko przyczynek do wyobrażenia sobie jak ciężka jest to praca.

Paje, które najpierw było celem tylko budżetowych podróżników zmieniło się w miejsce uznawane za najlepsze do uprawiania kitesurfingu. Nic zatem dziwnego, że po niebie szybują kolorowe kite’y a na brzegu królują rozmnożone szkoły tego sportu, wypożyczalnie i sklepy niezbędnego sprzętu.

Dodatkową atrakcją tej plaży są… krowy. Stadko muciek, stałych jej bywalczyń (jak wynika z licznych relacji), wdzięcznie pozuje do zdjęć nie zwracając uwagi na ochy i achy przybyszów z innych stron świata.




Oryginalna "zasłona" z muszli







 

 

 

 

 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz