Lubię chodzić, czy raczej włóczyć się, ulicami miast w których jestem po raz pierwszy. Może bardziej adekwatne byłoby określenie „flanować” opisane przez Zbigniewa Herberta[1], [2]
Dla mnie to najlepszy sposób poznania nowego miejsca.
Tylko jak mam flanować w Kuwejcie wobec funkcjonujących w sieci opinii typu: nie da się inaczej zwiedzać miasta jak tylko samochodem, bo paliwo tutaj tanie, więc wszyscy mają samochody, miasto jest dostosowane do potrzeb kierowców a nie pieszych, i na dodatek komunikacja miejska jest słabo rozwinięta (!). A mieszkając w hotelu poza centrum trzeba przecież do miejsca flanowania jakoś dojechać.
Sprawdzanie takich stwierdzeń zaczęłam przed wyjazdem od przestudiowania strony dotyczącej komunikacji miejskiej (https://citybuskw.com/). „Wyszło mi”, że aglomerację Kuwejtu obsługują autobusy kursujące na ponad dwudziestu trasach (zaprezentowanych na mapkach), w tym są trzy linie ekspresowe łączące różne części miasta z lotniskiem. I że przejazd kosztuje 200-350 filsów (w zależności od długości trasy i uznania pana kierowcy), czyli 2,60–4,50 złotych (bilety kupuje się u kierowcy płacąc gotówką). Przejazd linią ekspresową/lotniskową jest droższy – 1000 filsów czyli 13 złotych, ale są też autobusy linii „zwykłych” kursujące na lotnisko z obszarów poza trasami autobusów ekspresowych.[3]
Nie znalazłam informacji jak często te autobusy kursują, ale rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania – zwykle nie czekałam na autobus dużej niż trzy do siedmiu minut (na lotnisku dziesięć minut, i później w centrum na autobus do Al Dżahry około piętnastu minut). Co więcej okazało się, że panowie kierowcy otwierają drzwi autobusu właściwie w każdym miejscu – pod warunkiem, że nie stanowi to zagrożenia dla ruchu, czyli kiedy stoją na czerwonym świetle (nie oceniam tego, to tylko stwierdzenie faktu).
Nie zdarzyło mi się jechać pustym autobusem – w godzinach popołudniowych były nawet przepełnione, mimo tak częstego kursowania.
A zatem nie wszyscy w Kuwejcie jeżdżą samochodami!
I jeszcze taka ciekawostka: przednia część autobusu przeznaczona jest dla kobiet, tylna dla mężczyzn. Nawet, jeżeli w części dla kobiet były wolne miejsca, mężczyźni na nich zwykle nie siadali. Czasem się przysiadali, ale gdy widzieli, że wsiadają kobiety, zwalniali miejsce, zanim weszły do autobusu. Widziałam też dwukrotnie bardzo nieuprzejme zachowanie starszych pań z twarzą zasłoniętą kwefem – kiedy mężczyzna siedzący w przedniej części autobusu nie zauważył, że wsiadła kobieta, ta uderzyła go torebką (zamiast się odezwać, że chce usiąść, że to „jej” miejsce).
Pozostaje pytanie, co robić po wyjściu z autobusu, skoro wszyscy jeżdżą samochodami, czyli jak chodzić po mieście, skoro jest ono zaprojektowane do potrzeb kierowców, a nie pieszych. Tak bardzo do potrzeb kierowców, że podobno w wielu miejscach nie ma chodników.
Już na pierwszych skrzyżowaniach, po dojechaniu do centrum Kuwejtu i opuszczeniu autobusu, zauważyłam, że sygnalizacja świetlna dostosowana jest rzeczywiście do ruchu pojazdów a nie pieszych (np. nie ma charakterystycznej figurki „pieszego”, lub w ogóle nie ma sygnalizatora skierowanego do pieszych). Piesi przechodzą przez jezdnię kiedy samochody stoją. Chyba dwukrotnie tylko natknęłam się na światła „z ludzikiem”, ale były one nieskoordynowane ze światłami dla samochodów i ludzie przechodzili „na czerwonym”.
Miałam dylemat co zrobić, kiedy znalazłam się nie po tej stronie ulicy, po której chciałam być, pasów do przejścia na drugą stronę jezdni (trzypasmowej) nie było, a do skrzyżowania jednego czy drugiego było po około półtora kilometra. Zatem stanęłam i obserwowałam. I zauważyłam, że ludzie przechodzą (nie przebiegają, ale przechodzą!) w dowolnym miejscu, między falami samochodów regulowanymi przez światła na skrzyżowaniach (światła zmieniają się w dłuższych odstępach czasu niż jesteśmy przyzwyczajeni).
Kolejne dni potwierdziły, że przechodzenie (podkreślam: nie przebieganie ale przechodzenie, gdy samochody nie jadą) przez jezdnię w dowolnym miejscu, z zachowaniem ostrożności, jest powszechnie praktykowane i akceptowane (nie wiem czy usankcjonowane).
Aha! I nie zdarzyło mi się, żebym musiała iść jezdnią, bo nie było
chodnika. Chodziłam tylko po trotuarach dla pieszych.
Zdjęcie Wielkiego Meczetu zrobione z takiej właśnie kładki |
A zatem w Kuwejcie da się flanować! Zaczynam od zachodniej części promenady nadmorskiej: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2024/04/spacerkiem-po-kuwejcie-cz-i.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz