Budzę się po godzinie 8:00. Dobrze wypoczęłam po dwóch tak
intensywnych dniach (zwiedzając ruiny Machu Picchu i docierając do nich okrężną
drogą). Nie czas jednak na wywczasy. Jestem w Ollantaytambo, w prywatnej
posiadłości Pachacuteca[1],
chociaż niektóre źródła mówią, że to najstarsza na stałe zamieszkana
miejscowość na kontynencie, a założyciel Machu Picchu tylko zaanektował ją dla
swoich potrzeb.
Militarny, administracyjny, religijny i rolniczy kompleks
wznosił się na zboczu góry po zachodniej stronie doliny zajętej przez miasto. Wzdłuż
okazałych i dobrze zachowanych tarasów wspinam się po schodach, aby zobaczyć
to, co pozostało po centrum ceremonialnym, wspinam się do ruin Świątyni Słońca.
Podobno jej budowa nie została zakończona, ale sześć granitowych bloków
ustawionych dużymi płaszczyznami ku słońcu uważanych jest za jeden z
najdoskonalszych przykładów inkaskiej architektury.
Jeszcze wyżej wznoszą się
pozostałości fortecy, fragmenty domostw. Ścieżka trawersem prowadzi do ruin zabudowań
gospodarczych, niektóre z nich mogły być spichrzami. Te tutaj są niewielkie,
cały kompleks spichlerzy widać na zboczu po drugiej stronie doliny. Tam pójdę
później.
Ruiny poniżej tarasów związane są z kultem wody. Lodowata
woda w zbudowanych przez Inków akweduktach płynie wartko jak przed wiekami.
Zasila źródełko księżniczki, spada z kamiennego głazu w Świątyni Wody.
Doprowadzała pewnie też wodę do domostw – tych zamieszkanych przez inkaskich
oficjeli, ale i tych, w których żyli zwykli ludzie. Te
ostatnie przetrwały w dolinie, gdzie teraz znajduje się współczesne
Ollantaytambo. Tutaj było zaplecze pałacu, tutaj mieszkali ludzie służący swojemu
władcy. Do dzisiaj zachował się układ przestrzenny inkaskiej osady. Co więcej,
większość domów w centrum to domy zbudowane przez Inków. O ile w Cuzco budowle
konkwistadorów powstawały na fundamentach i przyziemiach pałaców inkaskich, o
tyle tutaj przetrwały całe domy. I w takich domach, z zachowanymi otworami w
kształcie trapezu, charakterystycznymi dla budowli inkaskich, mieszkają kolejne
pokolenia.
Spichlerze na zboczu po wschodniej stronie miasta wyglądają
jak jedna gigantyczna budowla, dopiero z bliska widać, że to trzy wąskie
budynki, ustawione tarasowo na bardzo stromym zboczu. Przejścia między nimi nie
mają więcej niż półtora metra szerokości. Spotkana na szlaku Amerykanka dziwi
się, że spichrze zostały wybudowane właśnie tutaj, skoro cały inkaski kompleks
znajdował się po drugiej stronie doliny.
– To dlatego, że Inkowie odkryli, że to miejsce jest
szczególnie dobrze wentylowane przez wiatry i prądy powietrzne, zatem zebrane
ziarno nie butwiało i długo zachowywało świeżość – popisuję się wyczytaną
gdzieś wiedzą.
I trochę się dziwię, że tego się jeszcze nie doczytała. Jest
w Cuzco od pół roku, uczy języka angielskiego, a w weekendy zwiedza okolicę. Do
Ollantaytambo wraca już któryś raz, to jej ulubiona inkaska ruinka.
Moja chyba też.
Spichrze nie są jedyną budowlą na tym zboczu. Kiedy zaczęłam
się wspinać, myślałam, że dojdę tylko do pewnego punktu, żeby zrobić zdjęcie. Dotarłam
jeszcze wyżej, a schodząc, odbiłam w bok, przeszłam przez całkiem spore
stanowisko budowli o bliżej nieokreślonej funkcji. Za kilka lat zostaną
odsłonięte i zinterpretowane przez archeologów kolejne budowle.
Ruiny bowiem wciągają niczym narkotyk. I badaczy, i
zwiedzających.
Tych jest sporo, a będzie ich coraz więcej. Nie mam co do
tego wątpliwości. Raz, że te całkiem rozległe pozostałości historii są w bardzo
dobrym stanie i jako takie pobudzają wyobraźnię oraz pozwalają na zwolnienie
tempa w niezwykłym otoczeniu. Nie ma tłumów, nie ma pośpiechu, nie ma poczucia
niespełnienia.
Po drugie, wobec wysokich kosztów dojazdu do Machu Picchu, obostrzeń
w organizacji zwiedzania oraz trudniejszego dotarcia przez budżetowych
podróżników, część osób „odpuści”. Tak jak ja liczyłam się z tym, że Machu
Picchu nie zobaczę.
Myślę, że za kilka lat punkt ciężkości ruchu turystycznego
przesunie się do Ollantaytambo. Oby tylko nie doszło do tego, z czym mamy do
czynienia w przypadku siódmego cudu świata – Machu Picchu. Żeby nie doszło do
„przeorganizowania”.
[1] Pachacutec (w języku keczua:
Ten, który zmienia świat) – dziewiąty
król Inków panujący od 1438 do 1471, uznawany za twórcę inkaskiego imperium. Na
czasy jego władania datuje się powstanie Machu Picchu.
Fantastyczne miejsce i bez tłumu zwiedzających
OdpowiedzUsuńNo właśnie, i tylko boję się, że "za chwilę" i tam będzie tłoczno.
Usuń