Na Borneo lecę przez
Singapur. Najpierw Kota Kinabalu, stolica malezyjskiego stanu Sabah. Właściwie
niczym szczególnym niewyróżniające się miejsce, dlatego aż nie pojmuję,
dlaczego jest mi tutaj tak dobrze.
Miasto się rozbudowuje, jest czysto.
Stragany na nocnym bazarze pod oknami mojego hotelu stoją równiutko jak „od
sznurka”, ale kiedy budzę się rano, na placu nie ma śladu nocnego targowania. W
Dżakarcie zapewne byłby…
Popularnym celem
wypraw z Kota Kinabalu jest góra Kinabalu, najwyższy szczyt (4095,2 metrów n.p.m)
Borneo i całego Archipelagu Malajskiego. Około 90 kilometrów od
stolicy. Zdobycie szczytu zajmuje dwa dni, pierwszego dochodzi się do
schroniska znajdującego się na wysokości 3272 metrów, na drugi
dzień wspinaczkę rozpoczyna się o godzinie drugiej w nocy, aby na szczycie
przeżyć wschód słońca. Myślę, że mimo sporej wysokości dałabym radę, ale nie
bardzo już chce mi się ugadywać z przewodnikami, tragarzami. Jestem wśród tych osiemdziesięciu
procent wizytujących Park Narodowy Kinabalu, którzy na sam szczyt nie wchodzą,
robię sobie tylko kilkugodzinny hiking
do wodospadu Langganan (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2017/02/gora-kinabalu-sabah-malezyjski-stan-na_10.html
[…]
Siedząc na ławce
nadmorskiej promenady, w otoczeniu różnokolorowych bugenwilli, słucham
młodzieżowych zespołów koncertujących z okazji rozpoczynającego się dzisiaj
karnawału. Na jednym z rozłożonych kramów prezentuje mi się jeszcze jedno
oblicze sztuki: pomalowane żywymi kolorami kamienie – zwinięty w kłębek kot,
głowa małpki, twarz ufoludka, ryba… Jak bogatą trzeba mieć wyobraźnię, nie
tylko żeby w zwykłym kamieniu zobaczyć coś więcej, niż widzą zwykli
śmiertelnicy, i schylić się, aby go podnieść, ale jeszcze aby to „coś” namalować
na kamiennej bryle.
Zdążająca do
meczetu procesja muzułmanów zdaje się nie mieć końca. Bo dzisiaj właśnie
przypada święto Maulidur Rasul, urodziny proroka
Mahometa. I tylko czuję lekkie ciarki, gdy widzę niezbyt przyjazne gesty
kierowane, przez bardzo nielicznych na szczęście uczestników pochodu, w stronę
mijanej katolickiej katedry pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Prezbiterium katedry
przystrojone jest chińskimi kupletami (fragmentami poezji) i czerwonymi
lampionami z racji obchodzonego kilka dni temu chińskiego Nowego Roku. Mimo
woli przypomina mi się melodia Salem alejkum, znanej pieśni, której ostatni raz, śpiewanej
przez doskonały chór, słuchałam podczas noworocznej mszy świętej w katolickiej
katedrze w Dżakarcie. Jak widać, są takie miejsca na świecie, gdzie nikomu nie
przeszkadza swego rodzaju miks kulturowy.
Pobyt w stolicy Sabah
kończę na przecudnej plaży Tanjung Aru. Ludzi
niewiele. W ostrym świetle zachodzącego słońca mienią się żagle jachtów. Kilku
mężczyzn wprost z plaży zarzuca do morza sieć i wyławia jakieś małe rybki. Dwie
muzułmanki ulegają presji dziecka, zapewne synka jednej z nich, i wchodzą wraz
z nim do wody – całkowicie ubrane. Inne panie w ogóle nie wychodzą z cienia
palm rosnących wzdłuż plaży!
I znów kolejny dzień okazał się za krótki.
Jutro rano mam autobus do Brunei.
Zobacz też:
Ketmia jest narodowym kwiatem Malezji – pomnik na
jednym z rond w Kinabalu.
Zobacz też album zdjęć "Podróże ketmią pisane"
|
Jaki to był wspaniały dzień, tyle wrażeń, atrakcji, ciekawych miejsc. Życie jest piękne, że można takie widoki podziwiać!
OdpowiedzUsuńPodziwiać a potem wspominać...
UsuńA dzieci wszędzie tak samo budują zamki z piasku.
OdpowiedzUsuńTaki "materiał". I samemu chciałoby się usiąść i coś zbudować!
Usuń