Ku mojemu zdziwieniu bus wycieczkowy podjeżdża pod hotel
o 6:35, tylko z pięciominutowym opóźnieniem. Jeszcze trochę krążymy po mieście,
zabierając następnych żądnych spotkania z kondorami, i wyjeżdżamy z miasta.
Bo clou programu
wycieczek do Cruz del Condor (Krzyż Kondora) są, jak sama nazwa wskazuje,
kondory, których spora kolonia osiedliła się w górach najbliższych temu
miejscu. W czasach prekolumbijskich na brzegu kanionu, który ma tutaj głębokość
1200 metrów,
składano ofiary bogom. Hiszpanie postawili w tym miejscu krzyż. Stąd pierwszy
człon nazwy.
Kondory mieszkają, najogólniej rzecz biorąc, w Andach. Są
padlinożercami, zamieszkują skaliste, bezleśne tereny, gniazda zakładają na
skalnych półkach, wysoko w górach. Długość ciała dojrzałych osobników to od 100
do 130 centymetrów,
rozpiętość skrzydeł dochodzi nawet do 320 centymetrów.
Kiedy wstaje dzień, a powietrze zostaje ogrzane pierwszymi
promieniami słońca, kondory lubią rozprostować swoje skrzydła. Wykorzystują
wtedy wznoszące prądy powietrza i szybują w górę wąwozu. A najbardziej
sprzyjające warunki do tych popisów są przed godziną 8:00 rano. Dlatego sznur
busów wszelkich marek wyrusza z Chivai już od godziny 6:00.
Dlaczego tak wcześnie? Przecież Cruz del Condor to zaledwie 42 kilometry od
Chivai.
Ano dlatego, że organizatorzy turystyki dbają o interesy
całego regionu, a nie tylko agencji turystycznych.
Pierwszy postój na rynku w Yanque. Występ artystyczny.
Taneczny.
Pasażerowie busów rozpierzchają się po uliczkach, większość
idzie zwiedzić kościół, z bardzo ciekawie płaskorzeźbioną fasadą, bez wyraźnie
wyodrębnionego portalu. Panie w ludowych strojach zgromadzone wokół nieczynnej
fontanny zastanawiają się: już tańczyć czy jeszcze czekać…
My ziewamy, kobiety tańczą od niechcenia, koszyczek, z którym
jedna z nich chodzi dookoła fontanny, pozostaje pusty.
Potem jeszcze jeden mirador
obstawiony kramami z artesanías, i
jeszcze jeden…
Uodporniłam się. Staram się dostrzec wstążkę rzeki, gdzieś
tam, w głębi, która z tej odległości stapia się ze spiętrzonymi nad jej
poziomem skałami. Nie słychać szumu wartkiego przecież nurtu, a to dowodzi
głębokości wąwozu. Podziwiam tarasy stworzone przez Inków na mniej stromych
stokach kanionu, teraz zarastające niekontrolowaną roślinnością. Kto by teraz,
w XXI wieku, wspinał się setki metrów, żeby coś tam, w tak niedostępnych
miejscach uprawiać! Zachwycam się kaktusami cudownie urozmaicającymi krajobrazy
i niebem.
Pan kierowca dość gwałtownie hamuje, w busie poruszenie…SĄ!
Wysiadamy, chociaż to jeszcze nie parking, staramy się
nadążyć obiektywami aparatów fotograficznych za szybującymi kondorami.
Muszą lecieć akurat w stronę słońca?!
Poleciały.
Pojawiają się dwa następne, o tam. Jedni pokazują drugim,
gdzie wypatrzyli szybujące ptaszyska. Łatwo je zauważyć na tle nieba. Kiedy
zniżają lot, wtapiają się w kamieniste tło i trudno je namierzyć.
Jesteśmy jeszcze kawałek przed punktem widokowym Cruz del
Cura (Krzyż Księdza). Pan zmienia plan wycieczki. Stąd jakieś dwa kilometry
pójdziemy pieszo do Cruz del Condor.
Co za szczęście!
Nadlatuje jeszcze kilka ptaków, krążą, wzbijają się w ku
słońcu, potem odlatują w sobie tylko znanym kierunku.
Patrząc na ich rozłożone skrzydła, teraz dopiero doceniam
wrażliwość artystyczną kogoś, kto zaprojektował oznaczenia punktów widokowych.
To tylko kawałek pomalowanej na czarno deski, z białą kropą w szerszym miejscu,
a mam poczucie, że to lecący w moim kierunku kondor!
Mieliśmy szczęście, znam przypadki, że ktoś czekał i kilka
godzin i ani jeden kondor nie przyleciał.
Wracamy do Chivai.
Post o Chivai: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2019/07/el-condor-pasa-chivai-colca-cz-i.html
Post o Chivai: http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2019/07/el-condor-pasa-chivai-colca-cz-i.html
Natura jest niesamowita, widoki są przecudne. Patrzę na zdjęcia i patrzę... Dziękuję za wrażenia! Twoje zdjęcie z "kaktusikiem" na tle And jest piękne:)
OdpowiedzUsuńStarannie wybierałam odpowiedniego kaktuska... Pozdrawiam!
UsuńSuper zdjęcia, życzymy powodzenia w dalszej podróży!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, pozdrawiam!
Usuń