czwartek, 14 listopada 2019

Z Melbourne do Adelajdy Wielką Drogą Oceaniczną. Australia



Z Melbourne do Adelajdy jest około siedmiuset kilometrów. Aby przejechać ten dystans, potrzebny jest jeden dzień lub jedna noc. Ale ja chcę zobaczyć Most Londyński i Dwunastu Apostołów – wapienne formacje skalne na brzegu oceanu. Wykupuję trzydniową wycieczkę, z którą pokonam trasę z Melbourne do Adelajdy Wielką Drogą Oceaniczną. 


The Great Ocean Road zaczyna się około stu kilometrów za zachód od Melbourne i wije się brzegiem oceanu przez 243 kilometry. Jest to równocześnie największy w świecie pomnik ofiar wojny. Droga została zbudowana w latach 1919–1932 w hołdzie żołnierzom poległym w I wojnie światowej przez ich kolegów, którzy z wojny powrócili.

Oddana do użytku droga na zawsze zmieniła i morskie wybrzeże, i życie zagubionych wśród bezdroży osad ludzkich. Dzisiaj służy głównie podróżnikom i turystom. Spiżowe figury dwóch rozbijających skały robotników, w miejscu, gdzie droga się zaczyna, każą pamiętać o warunkach, w jakich łopatami i kilofami pracowali. 

Okazuje się, że poza przejazdem malowniczą trasą brzegiem oceanu zobaczymy jeszcze parę innych miejsc. W wycieczce bierze udział jedenaście osób, w tym jedna Aussie (Australijka) z Perth. Ella dokładnie przestudiowała program wycieczki i teraz pilnuje kierowcy-przewodnika, czy nie realizujemy programu wycieczki na skróty.
O, jak fajnie, tym razem nie muszę się troszczyć, czy kolejne biuro podróży mnie nie roluje!

Jeden z pierwszych postojów to okazja do kolejnego podglądania koali. Dziwne, ale nikomu się to nie nudzi, mimo że wszyscy mieliśmy już kontakty z tymi zniewalającymi torbaczami. Karmimy też przecudne czerwono-niebieskie rozelle królewskie, niewielkie papużki, które niczym gołębie na Rynku Głównym w Krakowie zlatują się do ziarna trzymanego w dłoniach. O to, żebyśmy mieli czym je karmić, zadbał nasz opiekun.
 
Las deszczowy Otway oglądamy z kładek umieszczonych na poziomie koron drzew. Tablica na początku trasy informuje, że ścieżka została zawieszona na wysokości 25 metrów, ma 600 metrów długości i do jej wykonania zużyto 120 ton stali. Uff…


Ale jakże inaczej wyglądają z tej perspektywy eukaliptusy z odpadającą płatami korą! A paprocie! Dotychczas oglądałam je tylko z ziemi, od dołu. Teraz oglądam je z innej perspektywy. A między paprociami szaleją dinozaury, ale to już nie moja bajka.

Tam, gdzie wybrzeże ukształtowało się w plaże, mimo zimy, kilkanaście czarnych kropeczek, bo tak z daleka wyglądają surferzy, czeka w lodowatej wodzie na wysoką falę. Gdzieś tam, jakieś 2700 kilometrów dalej, jest Antarktyda, nawet w lecie woda nie jest tu zbyt ciepła. Brr…


Góry Grampians, bardzo przypominające Góry Stołowe, zdobywamy w trakcie dwóch nietrudnych spacerów. Podobnie jak u nas wielkie głazy wprost skłaniające do nadania im nazw, potoki, wodospady, kamienne labirynty…

I pomyśleć, kiedy przed podróżą postanowiłam przetestować swoją sprawność fizyczną, pojechałam właśnie w Sudety!

Zza krzaków przyglądają się nam walabie. Z jeszcze większym zaciekawieniem my oglądamy stada kangurów pasących się wzdłuż drogi, którą jedziemy. O, te raczej nie pozwoliłyby się głaskać! Parę kilometrów dalej równie wielkie stado emu pozwala się podziwiać. Też tylko z daleka…

 


 
Uroda Mostu Londyńskiego, Dwunastu Apostołów (dwunastu wystających z oceanu skał wyrzeźbionych przez wieki siłami wody i wiatru) oraz poszarpanego skałami wybrzeża na pewno nie została przeceniona w licznych opisach, przewodnikach, relacjach.
Ciekawa jest historia Mostu Londyńskiego. Żółto-pomarańczowa formacja skalna wpija się dość daleko w wody oceanu. Natura wyrzeźbiła w niej naturalne łuki, przez które z dziką siłą przedziera się woda. 15 stycznia 1990 roku dwoje ludzi przeszło prawie na koniec skały, gdy usłyszeli ogłuszający huk. Zapadła się górna część jednego z łuków, odcinając śmiałków od stałego lądu. Zostali ewakuowani helikopterem po kilkunastu godzinach. Teraz ogląda się Most Londyński z wygodnej platformy widokowej.
















Odwiedzamy też rezerwat z kolonią białych kangurów, białych genetycznie, nie jako wyjątek od reguły, czy raczej natury. A spodziewałabym się, że jeżeli już trafi się biały kangur, to będzie to albinos!

Tuż przed Adelajdą ratujemy życie kolczatce, która koniecznie chce się przedostać na drugą stronę jezdni, leząc na pewną śmierć. Nie dotykając jej, delikatnie, stopami kierujemy ją w stronę przeciwną, ale czy po naszym odjeździe nie będzie chciała jednak iść dalej swoją drogą?

Jest już ciemno, gdy zostajemy rozwiezieni do hoteli w Adelajdzie, stolicy kolejnego stanu, Australii Południowej. 












2 komentarze:

  1. Jakże inny, ciekawy świat! Przepiękne miejsca i zdarzenia! Jesteś taka bogata w doświadczenia i wrażenia, a ja się cieszę, że mogę od Ciebie uzyskać ich choć cząstkę:)
    Dzięki kochana i do usłyszenia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Tak mnie jakoś "na wspominki" wzięło. To była moja pierwsza emerycka podróż i może dlatego bardzo dobrze ja pamiętam. Pozdrawiam!

      Usuń