wtorek, 5 stycznia 2021

Sri Pada czyli Szczyt Adama. Sri Lanka


Po sporej dawce burzliwych dziejów Sri Lanki czas na poobcowanie z naturą. Zaczynam od Szczytu Adama, chociaż niejeden Lankijczyk byłby oburzony, gdyby usłyszał, że tę górę traktuję wyłącznie jako miejsce hikingu, a nie jako cel pielgrzymki. Czyż jednak będąc w krainie wzgórz, w środkowej części wyspy, nie mogę nie wykorzystać szansy, żeby trochę pochodzić po górach? Przecież zawsze wolałam góry niż morze.

Chociaż… czy ja wiem, czy mogę myśleć o jutrzejszej eskapadzie tylko jako o pieszej górskiej wycieczce? 

Szczyt Adama (2243 metry n.p.m.) jest co prawda dopiero piątym szczytem na wyspie pod względem wysokości, ale charakterystyczny kształt stożka górującego nad płaskowyżem i wgłębienie odkryte na skale na szczycie sprawiły, że od wieków Sri Pada (w języku syngaleskim), co znaczy „święty ślad stopy”, uważana jest za świętą górę. Oczywiście ten święty ślad to odcisk stopy Buddy, który zgodnie z legendarną tradycją był na Cejlonie trzy razy, więc mógł swoją stopę na górze postawić. Inna sprawa, że hinduiści uważają, że to ślad stopy Śiwy, muzułmanie – że Adama, a indyjscy chrześcijanie – że ślad pozostawił św. Tomasz. Nic zatem dziwnego, że od wieków na górę ciągną tłumy pielgrzymów różnych wyznań ze wszystkich stron świata.


Tradycją jest, że na tę pielgrzymkę wyrusza się w nocy, około godziny 2:00, tak aby że szczytu zobaczyć charakterystyczny cień góry, w kształcie trójkąta, rzucany na ziemię przez wstające słońce – o ile mgła nie zasłania wszystkiego dokoła. Ja jednak, od chwili, kiedy zaczęłam planować tę wyprawę, zdecydowałam, że wyruszę wcześnie rano. Nie lubię przecież ganiać po górach, a gdybym chciała zdążyć na wschód słońca, musiałabym się bardzo spieszyć. Poza tym chcę widzieć coś więcej niż oświetlaną latarniami ścieżkę. A jest co oglądać, bo cała trasa usiana jest wprost niewielkimi sanktuariami poświęconymi bóstwom różnych religii. I kramami z dobrami wszelkimi, wszak „pielgrzym nasz pan”, nie mówiąc o widokach, jakie roztaczają się dokoła.


Jak się okazuje, nie jestem odosobnioną w tej decyzji. Jakkolwiek kiedy wyruszam, tuż po godzinie 6:00, jestem na ścieżce właściwie sama, wkrótce zaczynają mnie mijać ci, którzy już wracają, a jeszcze później wyprzedzają mnie inni, którzy również zdecydowali się na wejście dzienne, a chodzą w szybszym tempie niż ja. Widzę też, że niektórzy pielgrzymi, zbyt słabi na taki wysiłek, są wnoszeni na specjalnych noszach. 


Sześć godzin zdobywam Szczyt Adama. A odcisku stopy i tak nie zobaczę, bo jest przykryty haftowanymi złotem dywanikiem w świątyni buddyjskiej, którą ten ślad obudowano. Obok niej druga, mniejsza kaplica hinduistyczna i świeczniki do palenia świec intencyjnych i kadzidełek. 







Schodzę do wioski już tylko cztery godziny. Szlak na szczyt nie jest długi (7 kilometrów), ale większą część zajmują schody, co bardzo utrudnia zarówno wspinaczkę, jak i zejście. Podobno jest 5200 stopni, ja naliczyłam około 3600, ale niewątpliwie moje liczenie obarczone jest błędem, wielokrotnie bowiem muszę je przerywać, aby odpowiedzieć na pytania, skąd jestem i czy Sri Lanka mi się podoba. Wchodzenie i schodzenie utrudnia też to, że stopnie są bardzo niemiarowe. Jak gdyby ich wykonawcy postanowili, że żadne dwa kolejne nie będą miały tej samej wysokości i szerokości















Jakiś kilometr przed końcem szlaku, właściwie już w wiosce, jakaś firma herbaciana prowadzi właśnie akcję marketingową swojej herbaty. Nie trzeba mnie namawiać na poczęstunek. Herbaciany ulepek jawi mi się ponownie niczym eliksir życia. Bez skrupułów proszę o dolewkę, pan z uśmiechem wypełnia mój kubek i jeszcze wręcza mi torebkę cejlońskiego rarytasu wyjętą „spod lady”.

Kawałek dalej, na innym stoisku promocyjnym, częstują herbatą jaśminową. Też nie pogardzam, chociaż daleko jej do tej, którą smakowałam piętnaście minut wcześniej.

Wieczór w pokoju hotelowym przyjemny nie jest. Aż do godziny 21:00 jestem raczona tekstami i modlitwami buddyjskimi nadawanymi przez głośniki – tak aby było je słychać w całej miejscowości Delhouse, w której się zatrzymałam. Rano modły zaczęły się jeszcze przed wyjściem na szlak, zatem jutro nie muszę się martwić o pobudkę, chociaż akurat chętnie dłużej bym pospała. W programie mam tylko dojazd do miasteczka Nuwara Eliya.














2 komentarze:

  1. Też bym tam weszła! Święte miejsce i świątynie to jedno, ale najbardziej dla tych widoków!
    I widać, że wcale nie jesteś zmęczona, czyli kondycję masz świetną. Za to brawo!
    Świetna relacja!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej miałam - to było dwa lata temu. Co nie zmienia faktu, ze gdyby dzisiaj ktoś "postawił" taka górkę przede mną, zaraz bym podjęła wyzwania, chociaż efekt mógłby być różny!

      Usuń