niedziela, 5 lipca 2020

„Mi jardin es su jardin”. Boquete, Panama


Zarówno dla mnie, jak i dla wielu innych podróżników miejscowość David (Panama) to przystanek w drodze z Panama City do Kostaryki albo do Boquete. A do Boquete jedzie się, aby wejść na wulkan Barú.


Zdobycia wulkanu Barú nie planuję. W Kostaryce wulkanów jest więcej. Ale skoro już jestem w David, to dlaczego nie miałabym zrobić sobie wycieczki do Boquete. To zaledwie godzina drogi.

Jak wiele górskich miejscowości, Boquete to wydłużona wioska, w której hotele i pensjonaty skupiły się przy głównej ulicy. W ostatnich latach Boquete stała się domem dla północnoamerykańskich emerytów – 14% populacji to obcokrajowcy. Przyciąga ich czyste powietrze i woda, spokój i przyjemny klimat oraz stosunkowo niskie koszty utrzymania.

Ja emerytury w Panamie spędzać nie zamierzam. Chcę tylko zobaczyć niezwykłe formacje skalne Los Ladrillos. Lawa wylewająca się miliony lat temu z krateru wulkanu zastygła w postaci charakterystycznych „słupków” ściśle przylegających jeden do drugiego.


 













W niektórych miejscach te szaro-czarne formy ułożyły się łukowo, jak gdyby ugięły się pod ciężarem kolejnych strumieni lawy. Podobno Los Ladrillos doskonale spełniają funkcję ścianek wspinaczkowych, ale dzisiaj amatorów wspinaczki nie ma, chociaż co chwilę zatrzymują się samochody z chętnymi zobaczenia z bliska unikalnych skał. W Polsce podobną budowę mają Organy Wielisławskie i Organy Myśliborskie na Pogórzu Kaczawskim.   


Zanim dotrę do Los Ladrillos, niezwykłych doznań estetycznych dostarcza mi unikalny ogród. Mi jardin es su jardin – „Mój ogród jest twoim ogrodem” – to prywatny ogród udostępniony bezpłatnie tym wszystkim, którzy zechcą tutaj wstąpić. Altany, pergole, strumyki i kaskady. Mostki. Pomalowane w kwiatki krowy. Bugenwille we wszystkich możliwych kolorach. I chińskie róże! Zachwycają nie tylko różnorodnością barw, ale – a może przede wszystkim – rozmiarami kwiatów. O średnicy dwa, a może i trzy razy większej niż hibiskusy, jakie gdziekolwiek i kiedykolwiek widziałam!



Ketmiom i bugenwillom poświęciłam oddzielne posty i albumy:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/08/jeszcze-raz-ketmie.html
https://photos.app.goo.gl/1bYcxFkNBtpuDCyJ7
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/08/podroze-bugenwilla-pisane.html
https://goo.gl/photos/k7i3WwmSergzfBvi7

Przede mną szlak Pianisty. U jego wylotu pizzeria o tej samej nazwie. Dlaczego taka nazwa akurat tutaj? Chociaż właściwie wiem. Szlak wiedzie doliną rzeki Pianisty. Należałoby raczej zapytać, dlaczego taką nazwę nosi strumyk, na brzegu którego, przy zdezelowanym mostku, raczej kładce, usiadłam, robiąc sobie przerwę piknikową.
Pies kładki nie szuka, przebiega strumyk wpław. Kot nie chce moczyć łap i statecznym krokiem, patrząc mi prosto w oczy, przemierza kładkę, a nazywając rzeczy po imieniu, kłodę drewna, którą wykorzystano w konstrukcji kładki. Jeździec na koniu poi swego rumaka, nie schodząc z jego grzbietu.  






Zaczynam się „łamać”. Południe dawno minęło. Czy chce mi się jeszcze wędrować dalej tym szlakiem? Tutaj tak przyjemnie, mogę jeszcze chwilę posiedzieć i pomału zacząć wracać.
Dwoje turystów zbliża się do kładki, będą robić zdjęcia. Nagle…
– Dzień dobry! Czy mi się wydaję, czy rzeczywiście słyszę mój język? – Nie mogę o to nie zapytać.
Krystyna i Adam są Polakami. Od dwudziestu lat mieszkają w Kanadzie. Nawet nie wiem, kiedy zaczynam razem z nimi przemierzać szlak.
To było miłe popołudnie. To pierwsi i jak się później okaże jedyni rodacy, których spotkałam w czasie tej wyprawy. 













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz