Do świątyni bahaistycznej
(Baháʼí Temple) w Delhi
docieram przed godziną 17:00 i z żalem stwierdzam, że dłużej tutaj nie pobędę –
nie wiedziałam że jest to też czas jej zamknięcia.
Bahá’í)
(
Szerokimi
alejkami, wraz z innymi spóźnionymi odwiedzającymi, idę w kierunku imponującej
budowli zbudowanej w latach 1980–1986 (projekt architekta irańskiego
pochodzenia mieszkającego w Kandzie, Fariborza Sahby’ego). To Świątynia Lotosu.
Nazwa mówi sama za siebie – jej kształt to inspiracja kwiatem lotosu, symbolem
czystości, doskonałości, oświecenia duchowego i mentalnego. 27 betonowych płatków
lotosowego kwiatu ułożonych na planie zbliżonym do dziewięcioramiennej gwiazdy
(symbol bahaizmu) zostało pokryte marmurem z Grecji – takim samym jak ten, z
którego wzniesiono starożytne budowle, w tym Partenon. Odbicia elementów
konstrukcyjnych w wodach basenów u stóp budowli oraz promienie zachodzącego
słońca potęgują doznania estetyczne.
Do wnętrza wejść nie można – nie wiem, czy
zawsze (chociaż założeniem jest dostępność świątyń bahaickich dla ludzi różnych
wyznań), czy tylko teraz, dlatego że zbliża się pora zamknięcia. Wydaje mi się,
że gdzieś wpadła mi w oko informacja, że tutaj w Delhi do wnętrza można
wchodzić tylko z przewodnikiem. Przez szyby jednak można zobaczyć oryginalne, gwiaździste
wnętrze kopuły, którą z zewnątrz zasłaniają betonowe „płatki”.
Pomodlić to ja
się tutaj nie tylko nie pomodlę ani – nawet z zewnątrz – nie pokontempluję sztuki,
raczej architektury. Panowie z ochrony skutecznie stąpają nam po piętach,
powodując zbicie ludzi w dość zwartą masę. Alejki są chronione sznurami oraz
metalowymi linkami i nie bardzo jest jak wyminąć tych, którzy idą przede mną.
Tym bardziej że każdy jeszcze chce zrobić jakieś zdjęcie i jeszcze zdjęcie dziecka,
koniecznie „na tle”, i jeszcze selfie… Uświadamiam sobie, że nie mam żadnego
porządnego ujęcia całej struktury, bo te fotografie, które zrobiłam na samym początku,
są „pod słońce”. Alejka przebiega tuż koło budowli, która z tej odległości nie
mieści się w obiektywie. Cóż, w takiej sytuacji wykazuję się niesubordynacją, przechodzę
pod sznurem i z odległości jakichś trzydziestu metrów udaje mi się ująć cały „lotos”.
Robię kilka zdjęć, zanim jeden z panów ochroniarzy mnie zauważa. Teraz już
grzecznie, z wszystkimi, udaję się ku wyjściu, nie mogąc nie poddać się
refleksji.
Cały świątynny
teren to 10,5 hektara powierzchni pokrytej ładnie utrzymaną zielenią. Nie widzę
jednak żadnych alejek czy ścieżek innych niż te, którymi przeszłam, które
prowadzą dokoła świątyni, w najbliższej od niej odległości. Nie widzę też ani
jednej ławki, a skoro ścieżki są chronione linkami, to chyba nawet na trawie
przysiąść nie wolno. Biorąc pod uwagę liczbę zwiedzających, z dużą dozą
prawdopodobieństwa mogę założyć, że takie „zwiedzanie”, jakiego doświadczyłam,
to nie jest sprawa tylko ostatnich minut pracy obiektu, ale że to normalka – pod
opieką ochrony, ścieżką dokoła i do wyjścia.
Jakże różne jest
to miejsce od tego, w którym byłam w Panamie. Tam czułam się „u siebie”, mimo
że to nie moja religia, że to nie kultura, w której się wychowałam. Tutaj jestem
statystycznym zwiedzającym, jednym z kilku milionów, któremu zależy tylko na
„zaliczeniu” kolejnego obiektu. Żadnej możliwości skupienia, zamyślenia się,
żadnego nastroju.
A mogłoby być
tak cudownie – myślę, kierując się w stronę stacji metra i patrząc na słońce
chowające się za lotosowym arcydziełem.
Informacja turystyczna świątyni |
I tak udało Ci się wiele sfotografować. Niesamowita konstrukcja, przepiękna. Jestem pod ogromnym wrażeniem!!!
OdpowiedzUsuńTak, to jedna z ciekawszych budowli jakie widziałam.
Usuń