W Santiago jest też, jak w wielu innych miastach, forteca. Ta tutaj, nazwana imieniem św. Ludwika, zbudowana w końcu XIX wieku, służyła m.in. jako więzienie. Obecnie została oddana do dyspozycji wojska i nie można jej zwiedzać. Taką mam wiedzę, udając się w jej kierunku – wypada zobaczyć zabytek chociaż z zewnątrz. Idę wzdłuż rzeki ulicą o jak najbardziej uzasadnionej nazwie: Avenida Mirador del Yaque. Coś jakby: Aleja – punkt widokowy rzeki Yaque. Bo rzeczywiście z całej ulicy, nie tylko z jakiegoś jednego miejsca (mirador hiszp. punkt widokowy), rozciąga się zmieniający się z każdym krokiem wspaniały widok na rzekę i na odległe dzielnice miasta.
Brama fortecy otwarta na oścież, żołnierz co prawda jest, ale siedzi na ławce, rozmawiając przez komórkę, i nie wygląda, żeby był na służbie. Wchodzę niezatrzymywana. Okazuje się, że forteca przeszła metamorfozę i obecnie stanowi swego rodzaju centrum kulturalne. No, kulturalno-patriotyczne, jako że oś dziedzińca wyznacza szereg pomników – popiersi zasłużonych zapewne postaci historycznych. W jednym z budynków mieści się szkoła artystyczna, w innym muzeum (co prawda dopiero w organizacji, ale napis już jest). Ściany ozdobiono muralami, ławki mozaikami, wszystkiego strzegą zrobione z jakiegoś żelastwa diabły rodem z karnawałowych inscenizacji (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/02/karnawa-ze-nie-w-rio-dominikana.html). Przed muzeum ustawiono estradę, właśnie gromadzą się dzieci i młodzież – to dla nich przeznaczona jest zaczynająca się za chwilę impreza.
Fajne miejsce, jakiego się tutaj nie spodziewałam. Znacznie bardziej wolę takie niespodzianki aniżeli te, że przychodzę gdzieś coś zobaczyć, a tego czegoś już nie ma – rozpłynęło się w niebycie, niczym muzeum tytoniu czy folkloru, nie szukając daleko.
Niedaleko fortecy, przed kościołem Matki Boskiej Najwyższej Łaski, park Krzysztofa Kolumba, w którym zacumowała jego armada: La Niña, La Pinta i La Santa Maria – nieco przyrdzewiałe pomniki z żelaza i aluminium. Jest też i biust Krzysztofa i murale przedstawiające jego przybycie do Nowego Świata i spotkanie z rdzenna ludnością.
Inny skwerek, niedaleko katedry, został w całości poświęcony osobie ojca Emiliana Tardifa, żyjącego w latach 1928–1999, urodzonego w Kanadzie misjonarza, który w swojej pracy misyjnej odwiedził 71 krajów, był też w Polsce. W Santo Domingo założył Szkołę Ewangelizacji, w Santiago – Dom Emaus. Jego prochy spoczywają w Santo Domingo, chociaż przez kilka lat po śmierci były złożone właśnie tutaj, w Santiago. W 2007 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. W centrum skwerku pomnik, obok kamienne tablice przybliżające najważniejsze fakty z jego życia.
Od chwili przybycia do Santiago cały czas usiłuję zdobyć informacje, o które pytałam Gladys (http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2019/04/miasto-trzydziestu-rycerzy-santiago-de.html). Jak dojechać do La Vega oraz czy z La Vega dostanę się do Salcedo, udaje mi się dowiedzieć, kiedy zawieram przyjaźń polsko-dominikańską z panami kierowcami gawędzącymi sobie na ławeczce w oczekiwaniu, kiedy przyjdzie czas na odjazd prowadzonych przez nich guagua. W którymś z kolei biurze podróży udaje mi się w końcu dowiedzieć, że COPA ma swoje biuro w mieście, nie tylko na lotnisku. W którymś z kolei, bo nie jest w interesie biura komercyjnego udzielać informacji komuś, kto u nich nic nie kupuje. Dopiero w Agencia del Viajes del Caribe pan jest tak miły, że zagląda do notatek i podaje adres – chociaż adres to chyba za dużo powiedziane. Muszę jechać do galerii handlowej Plaza Luperón, która jest na pierwszym kilometrze ulicy Gregorio Luperón (!). Nie mam planu dzielnicy, jadę w ciemno. Ale chcę koniecznie potwierdzić lot, ponieważ kupując bilet przez Internet, nie dostałam linku zwrotnego – zawsze kiedy w ten sposób kupowałam bilet lotniczy, taki link dostawałam i mogłam potem sprawdzić status lotu.
Kierowca i
konduktorka autobusu, którym jadę, cały czas dyskutują, gdzie mnie wysadzić. I
wcale się im nie dziwię, bo co chwilę mijamy jakąś „plazę”. W końcu na jednym z
przystanków mówią, że to „chyba” tutaj, tylko trzeba kawałek jeszcze podejść.
Podchodzę, penetruję jedną „plazę” (nawiasem mówiąc, tutejsze „plazy” są bardzo
różne od tego, o czym myślimy, używając tego określenia w kraju), potem kolejną
i zrezygnowana wracam do przystanku… Ale widząc jakieś bardziej cywilizowane
biuro, zdobywam się jeszcze na ostatnie podejście. Wchodzę i pytam. Pani jest
zorientowana, twierdzi, że biuro COPA na pewno jest, około 200 metrów w kierunku centrum.
I rzeczywiście. Wracam do miejsca, gdzie wysiadłam z autobusu – po przeciwnej przystanku
stronie ulicy bije w oczy niebieskie logo linii lotniczych (!). Kiedy – szukam
w plecaku biletu, pan wyprzedzając moją prośbę, że chcę potwierdzić lot, pyta:
– Chcesz
zmienić termin lotu?
– A mogę? –
jakoś nie brałam tego pod uwagę, ale może rzeczywiście wyjechać wcześniej? Co
prawda kupując bilet na poniedziałek, miałam na myśli to, że zobaczę jeszcze
karnawałową zabawę w niedzielę, ale przecież to już widziałam w Puerto Plata.
Poza tym niewiele mam już do zobaczenia tutaj w Santiago. Jest czwartek, potrzebuję
jeszcze jednego dnia na małą wycieczkę w okolice Santiago. A Kolumbia czeka. Szybka
decyzja, lecę w sobotę.
Ciekawe miejsce, z pięknymi widokami i bardzo kolorowe. I kolejna fajna przygoda, z historią w tle:)))
OdpowiedzUsuńMiło wspominam ten czas na Dominikanie. Szczególnie teraz... Pozdrawiam!
Usuń