Portugalczycy i Holendrzy eksplorowali
wybrzeża Cejlonu. Brytyjczykom było tam za gorąco, spodobało im się wnętrze
wyspy, kraina wzgórz o łagodnym i przyjemniejszym do życia klimacie. Co więcej,
dostrzegli potencjał gospodarczy tej części wyspy jako terenów uprawy kawowca.
Przystąpili zatem do karczowania lasów chmurowych i zakładania plantacji kawy.
Natura się zemściła i w latach sześćdziesiątych XIX wieku grzyb brytyjskie
plantacje zniszczył, doprowadzając wielu plantatorów do ruiny.
Jedni bezpowrotnie z branży kawowej się wypisali,
na ich miejsce przybyli nowi, inni się przebranżowili i postanowili spróbować rozwinąć
biznes herbaciany na większą skalę. Uprawa herbaty nie była bowiem niczym nowym.
Już w 1824 roku Brytyjczycy przemycili na Cejlon sadzonki z Chin i zasadzili je
w jednym z ogrodów botanicznych jako uprawę eksperymentalną. Jednak do
znacznego rozwoju plantacji doszło dopiero w dwóch ostatnich dekadach XIX
wieku. Tym razem z sukcesem, a uprawa herbaty na Cejlonie stała się jednym z
najpoważniejszych dziedzin kolonialnej gospodarki Wielkiej Brytanii. I chociaż sir
Thomas Lipton (1848–1931) nie był pierwszym, który zaangażował się w herbaciane
interesy na wyspie, to niewątpliwie dla wielu jego nazwisko stało się synonimem
naparu z liści Camellii sinensis. W dużej mierze za sprawą
nowatorskich jak na owe czasy projektów marketingowo-reklamowych.
Wstaję skoro
świt (w hotelu w Elli), nie czekam długo na autobus do Haputale, znajduję
hotel, zostawiam rzeczy i jakimś cudem udaje mi się zdążyć na autobus do
fabryki herbaty Dambatenne (11 kilometrów na wchód od Haputale), który
odjeżdża o 8:30. Następny za godzinę, zatem mam dużą oszczędność czasową.
Trochę więcej czasu tracę na recepcji fabryki, ponieważ organizatorzy nie zaczną
oprowadzać grupy, zanim nie zbierze się odpowiednia liczba osób.
Fabrykę
Dambatenne wybudował sir Lipton w 1890 roku. Wydaje się, że nie jest duża, ale
to prawdopodobnie dlatego, że trasa wycieczki jest tak wytyczona, żeby nam za
wiele nie pokazać. Zaczynamy od najwyższego piętra, na którym znajdują się urządzenia
do suszenia zebranych liści. Proces ten, nazywany też więdnięciem albo procesem
redukcji wilgotności, odbywa się w pojemnikach z dnem z metalowych krat, przez
które wtłaczane jest powietrze wspomagające ten trwający od 12 do 15 godzin proces.
Pan oświadcza, że jest to pierwsze i ostanie miejsce, gdzie możemy zrobić
zdjęcia, po czym prowadzi nas na parter, do hali rolowania.
Tutaj, przygotowane
w pierwszym procesie liście, odpowiednio już elastyczne, poddawane są działaniu
maszyny, która delikatne je roluje, co powoduje uwalnianie soków i rozpoczęcie
procesu oksydacji, czyli łączenia się związków chemicznych z tlenem (nie są
poddawane temu procesowi herbaty zielone). Kolejny etap – podgrzewanie/suszenie
– hamuje oksydację, a od tego, w jakiej temperaturze i jak długo trwa ten etap,
zależy gatunek herbaty. Potem już tylko sortowanie, dalsza klasyfikacja
gatunkowa i jakościowa i zapakowane wory jadą do Kolombo, gdzie herbata jest konfekcjonowana
i dystrybuowana do sklepów detalicznych.
Ostatni etap oprowadzania
to prezentacja różnych gatunków herbaty w pojemnikach podzielonych na boksy i
szeroka oferta herbacianych suwenirów.
No, to czas na
obejrzenie pól herbacianych.
Popularnym celem
wędrówek wśród krzewów herbacianych jest tutaj Lipton’s Seat, czyli odległe o
sześć kilometrów od fabryki wzgórze, na które sir Lipton zwykł był przyjeżdżać
konno, aby rozkoszować się widokami. Tak mówi poetycka wersja dotycząca jego
obcowania z naturą. Śmiem twierdzić, że celem tych przejażdżek była raczej
konieczność doglądania plantacji. Wszak pańskie oko…
Nie można jednak
odmówić czaru widokom, jakie roztaczają się w miarę, jak wchodzę coraz wyżej i
wyżej. Droga wznosi się łagodnie, zatem wędrowanie nie jest męczące. Mijam albo
przechodzę pomiędzy tarasowo ułożonymi polami krzewów herbacianych. Wszystkie
należą do fabryki Dambatenne i każde zaopatrzone jest w tabliczkę z określeniem
numeru działki, jej wielkości, kategorią uprawy, zawartością pH, stopniem żyzności
ziemi oraz terminami ostatniej i następnej przycinki. Jak widzę, okres między
kolejnymi pielęgnacyjnymi przycinaniami wynosi cztery lata.
Liście herbaty
zbiera się przez cały rok. Dlatego niezależnie, w jakim okresie przybyłoby się
na wyspę, zawsze na polach widać osoby, głównie kobiety, zrywające listki herbaty.
Zrywa się tylko dwa najmłodsze listki, te starsze pozostają na krzewie,
wzmacniając go. Kobiety, najczęściej ubrane w kolorowe sari, zrywają czubki
bardzo szybko, zbierane w dłoni liście z kilku gałązek wkładają do worków zawieszonych
na głowie, opadających na plecy. Jeżeli nawet zostaną zerwane starsze liście,
zostaną one usunięte przed poddaniem liści procesowi produkcyjnemu. Czasem jest
to celowe działanie zbieraczek, aby zwiększyć wagę worka, od której zależy
wysokość wynagrodzenia.
Zbieranie listków
herbaty to ciężka i nisko opłacana praca. Zajmują się nią głównie Tamilowie,
których przodkowie przybyli na wyspę w końcu XIX wieku. W ciągu piętnastu
zaledwie lat początków herbacianego biznesu do pracy na plantacjach przybyło
prawie milion ludzi, głównie byli to właśnie Tamilowie z południowych Indii,
którzy rzadko utożsamiali i utożsamiają się z pierwszą falą emigracji tamilskiej,
tej z III wieku p.n.e., osiadłej na północy wyspy.
Nazwę wzgórza –
Lipton’s Seat (Siedzisko Liptona) – uzasadnia pomnik barona herbacianego
siedzącego na kawałku skały stylizowanej na… siedzisko właśnie, bo ławeczką
tego nazwać nie można. Całość o wątpliwej wartości artystycznej. Tym bardziej
że nie jest to odlew z brązu lub innego spiżu, ale chyba z jakiejś masy plastycznej,
jak wskazują odgłosy stukania w figurę przez te bardziej dociekliwe osoby
pozujące do zdjęcia. No bo fotka z sir Liptonem, oczywiście po odczekaniu w
kolejce, to punkt obowiązkowy wizyty tutaj.
Tak, tak, też czekałam
na swoją kolej, też mam zdjęcie z panem Liptonem!
Czas wracać.
Teraz to już będzie zupełnie łatwo, bo tylko w dół, już sobie wymyśliłam
modyfikację trasy, już myślę, jak dostanę się do klasztoru Adisham, na zachód od
Haputale, już…
– Nie
podwieźć cię? – pyta dziewczyna wychylająca głowę z mijającego mnie vana.
No cóż… Wobec
takiej propozycji to chyba moje plany mogą lec w gruzach.
Ależ piękne zdjęcia, rzeczywiście widoki przecudne. Ta herbaciana zieleń i niesamowite wzgórza! Dzięki też za informacje na temat pana Liptona i mojej ulubionej herbaty. Już wiem, dlaczego mi tak smakuje!
OdpowiedzUsuń