niedziela, 15 grudnia 2019

Wśród herbacianych pól – z Haputale do Lipton’s Seat. Sri Lanka



Portugalczycy i Holendrzy eksplorowali wybrzeża Cejlonu. Brytyjczykom było tam za gorąco, spodobało im się wnętrze wyspy, kraina wzgórz o łagodnym i przyjemniejszym do życia klimacie. Co więcej, dostrzegli potencjał gospodarczy tej części wyspy jako terenów uprawy kawowca. Przystąpili zatem do karczowania lasów chmurowych i zakładania plantacji kawy. Natura się zemściła i w latach sześćdziesiątych XIX wieku grzyb brytyjskie plantacje zniszczył, doprowadzając wielu plantatorów do ruiny.

Jedni bezpowrotnie z branży kawowej się wypisali, na ich miejsce przybyli nowi, inni się przebranżowili i postanowili spróbować rozwinąć biznes herbaciany na większą skalę. Uprawa herbaty nie była bowiem niczym nowym. Już w 1824 roku Brytyjczycy przemycili na Cejlon sadzonki z Chin i zasadzili je w jednym z ogrodów botanicznych jako uprawę eksperymentalną. Jednak do znacznego rozwoju plantacji doszło dopiero w dwóch ostatnich dekadach XIX wieku. Tym razem z sukcesem, a uprawa herbaty na Cejlonie stała się jednym z najpoważniejszych dziedzin kolonialnej gospodarki Wielkiej Brytanii. I chociaż sir Thomas Lipton (1848–1931) nie był pierwszym, który zaangażował się w herbaciane interesy na wyspie, to niewątpliwie dla wielu jego nazwisko stało się synonimem naparu z liści Camellii sinensis. W dużej mierze za sprawą nowatorskich jak na owe czasy projektów marketingowo-reklamowych.

Wstaję skoro świt (w hotelu w Elli), nie czekam długo na autobus do Haputale, znajduję hotel, zostawiam rzeczy i jakimś cudem udaje mi się zdążyć na autobus do fabryki herbaty Dambatenne (11 kilometrów na wchód od Haputale), który odjeżdża o 8:30. Następny za godzinę, zatem mam dużą oszczędność czasową. Trochę więcej czasu tracę na recepcji fabryki, ponieważ organizatorzy nie zaczną oprowadzać grupy, zanim nie zbierze się odpowiednia liczba osób. 


 
Fabrykę Dambatenne wybudował sir Lipton w 1890 roku. Wydaje się, że nie jest duża, ale to prawdopodobnie dlatego, że trasa wycieczki jest tak wytyczona, żeby nam za wiele nie pokazać. Zaczynamy od najwyższego piętra, na którym znajdują się urządzenia do suszenia zebranych liści. Proces ten, nazywany też więdnięciem albo procesem redukcji wilgotności, odbywa się w pojemnikach z dnem z metalowych krat, przez które wtłaczane jest powietrze wspomagające ten trwający od 12 do 15 godzin proces. Pan oświadcza, że jest to pierwsze i ostanie miejsce, gdzie możemy zrobić zdjęcia, po czym prowadzi nas na parter, do hali rolowania. 


Tutaj, przygotowane w pierwszym procesie liście, odpowiednio już elastyczne, poddawane są działaniu maszyny, która delikatne je roluje, co powoduje uwalnianie soków i rozpoczęcie procesu oksydacji, czyli łączenia się związków chemicznych z tlenem (nie są poddawane temu procesowi herbaty zielone). Kolejny etap – podgrzewanie/suszenie – hamuje oksydację, a od tego, w jakiej temperaturze i jak długo trwa ten etap, zależy gatunek herbaty. Potem już tylko sortowanie, dalsza klasyfikacja gatunkowa i jakościowa i zapakowane wory jadą do Kolombo, gdzie herbata jest konfekcjonowana i dystrybuowana do sklepów detalicznych.
Ostatni etap oprowadzania to prezentacja różnych gatunków herbaty w pojemnikach podzielonych na boksy i szeroka oferta herbacianych suwenirów.
No, to czas na obejrzenie pól herbacianych. 

 











Popularnym celem wędrówek wśród krzewów herbacianych jest tutaj Lipton’s Seat, czyli odległe o sześć kilometrów od fabryki wzgórze, na które sir Lipton zwykł był przyjeżdżać konno, aby rozkoszować się widokami. Tak mówi poetycka wersja dotycząca jego obcowania z naturą. Śmiem twierdzić, że celem tych przejażdżek była raczej konieczność doglądania plantacji. Wszak pańskie oko…















Nie można jednak odmówić czaru widokom, jakie roztaczają się w miarę, jak wchodzę coraz wyżej i wyżej. Droga wznosi się łagodnie, zatem wędrowanie nie jest męczące. Mijam albo przechodzę pomiędzy tarasowo ułożonymi polami krzewów herbacianych. Wszystkie należą do fabryki Dambatenne i każde zaopatrzone jest w tabliczkę z określeniem numeru działki, jej wielkości, kategorią uprawy, zawartością pH, stopniem żyzności ziemi oraz terminami ostatniej i następnej przycinki. Jak widzę, okres między kolejnymi pielęgnacyjnymi przycinaniami wynosi cztery lata.
Liście herbaty zbiera się przez cały rok. Dlatego niezależnie, w jakim okresie przybyłoby się na wyspę, zawsze na polach widać osoby, głównie kobiety, zrywające listki herbaty. Zrywa się tylko dwa najmłodsze listki, te starsze pozostają na krzewie, wzmacniając go. Kobiety, najczęściej ubrane w kolorowe sari, zrywają czubki bardzo szybko, zbierane w dłoni liście z kilku gałązek wkładają do worków zawieszonych na głowie, opadających na plecy. Jeżeli nawet zostaną zerwane starsze liście, zostaną one usunięte przed poddaniem liści procesowi produkcyjnemu. Czasem jest to celowe działanie zbieraczek, aby zwiększyć wagę worka, od której zależy wysokość wynagrodzenia.

Zbieranie listków herbaty to ciężka i nisko opłacana praca. Zajmują się nią głównie Tamilowie, których przodkowie przybyli na wyspę w końcu XIX wieku. W ciągu piętnastu zaledwie lat początków herbacianego biznesu do pracy na plantacjach przybyło prawie milion ludzi, głównie byli to właśnie Tamilowie z południowych Indii, którzy rzadko utożsamiali i utożsamiają się z pierwszą falą emigracji tamilskiej, tej z III wieku p.n.e., osiadłej na północy wyspy.




Nazwę wzgórza – Lipton’s Seat (Siedzisko Liptona) – uzasadnia pomnik barona herbacianego siedzącego na kawałku skały stylizowanej na… siedzisko właśnie, bo ławeczką tego nazwać nie można. Całość o wątpliwej wartości artystycznej. Tym bardziej że nie jest to odlew z brązu lub innego spiżu, ale chyba z jakiejś masy plastycznej, jak wskazują odgłosy stukania w figurę przez te bardziej dociekliwe osoby pozujące do zdjęcia. No bo fotka z sir Liptonem, oczywiście po odczekaniu w kolejce, to punkt obowiązkowy wizyty tutaj.
Tak, tak, też czekałam na swoją kolej, też mam zdjęcie z panem Liptonem! 
















Czas wracać. Teraz to już będzie zupełnie łatwo, bo tylko w dół, już sobie wymyśliłam modyfikację trasy, już myślę, jak dostanę się do klasztoru Adisham, na zachód od Haputale, już…
– Nie podwieźć cię? – pyta dziewczyna wychylająca głowę z mijającego mnie vana.
No cóż… Wobec takiej propozycji to chyba moje plany mogą lec w gruzach. 













1 komentarz:

  1. Ależ piękne zdjęcia, rzeczywiście widoki przecudne. Ta herbaciana zieleń i niesamowite wzgórza! Dzięki też za informacje na temat pana Liptona i mojej ulubionej herbaty. Już wiem, dlaczego mi tak smakuje!

    OdpowiedzUsuń