środa, 1 stycznia 2020

Gdyby nie Mahinda – Mihintale, Sri Lanka



Zwiedzanie Sri Lanki zaczynam od Mihintale, leżącego 15 kilometrów na wschód od Anuradhapury, pierwszej syngaleskiej stolicy. Jadę tam aby zobaczyć z bliska miejsce wydarzenia z połowy III wieku p.n.e., które miało znamienny wpływ na dalsze losy liczącego już trzy wieki państwa. Aż ciśnie się na usta powiedzenie: jadę tam, gdzie się wszystko zaczęło…


Schodami zbudowanymi, a częściowo wyciosanymi w skałach w I wieku p.n.e. wspinam się na szczyt, na którym król Dewampija (Devanampiya) Tissa (307–267), w czasie polowania na jelenia w roku 247 p.n.e., spotkał mnicha. Tym mnichem był Thera Mahinda, syn cesarza Aśoki z indyjskiej dynastii Maurjów, który został przez swojego ojca wysłany na Cejlon, aby tam szerzył buddyzm. Król Dewampija Tissa przyjął nauki mnicha i wkrótce wiarę buddyjską praktykowali również jego poddani. Nie wiadomo, jak dzisiaj wyglądałaby wyspa, gdyby nie to spotkanie.



Dzisiejsze sanktuarium w Mihantale (co znaczy: wzgórze/płaskowyż Mahindy) to dagoby, rzeźby, pomniki, skały, jaskinie i ruiny klasztorów nawiedzane nieprzerwanie od ponad 23 wieków. Kiedyś przez pielgrzymów, dzisiaj przez pielgrzymów i turystów.



Zanim dojdę do szczytu zatrzymuję się chwilę w ruinach klasztoru wybudowanego dla mnichów posługujących w tym świętym miejscu. Unikalną pamiątką są dwie kamienne tablice z X wieku n.e., pokryte inskrypcjami z regułą zakonu oraz przepisami regulującymi stosunki między mnichami a administracją królewską, wynagrodzenie dla pracowników najemnych i inne sprawy istotne dla funkcjonowania klasztoru. Zachowały się też dwie potężne kadzie na żywność, każda wydrążona w odrębnym kamiennym bloku. W nich hojni dobroczyńcy mogli składać jałmużnę w naturze – głównie ryż. 








Woda dostarczana była do klasztoru skomplikowanym systemem sieci irygacyjnej. Jej fragmentem był też elegancki Staw Lwa (Sinha Pokuna), teraz już bez wody. Poniżej rzeźbionego gzymsu basenu fontanny zachowała się rzeźba króla zwierząt stojącego na tylnych łapach. Ciężko mi się robi na sercu, patrząc, co czas zrobił z jedną z najpiękniejszych rzeźb zwierzęcych na wyspie.















Jeszcze mniej łaskawa była natura dla rzeźby węża – nagi – na skalnej ścianie Stawu Węża (Naga Pokuna) leżącego już znacznie wyżej, u stóp wzniesienia z największą tutaj stupą. Przy tworzeniu stawu wykorzystano naturalne zagłębienie pod nawisem skalnym – układając cembrowanie na przeciwległym od skały brzegu. Leżące obok kamienie z wydrążonymi kanałami to zapewne fragmenty sieci zaopatrującej w wodę Staw Lwa i klasztor. A głowę węża ledwo można wypatrzyć w załamkach skały nad lustrem wody – jego całe cielsko skryte jest pod wodą, a ogon sięga podobno dna stawu. 

 

Miejsce spotkania Mahindy z królem, na szczycie wzgórza, upamiętnia dagoba Ambasthala, czyli dagoba Drzewa Mangowego. Taka nazwa dlatego, że mnich najpierw przeegzaminował króla, zadając pytania dotyczące mangowca, które miały sprawdzić jego inteligencję – czy jest w stanie pojąć nauki Buddy. Jakie to dokładnie pytania były, nie udało mi się dowiedzieć.
Dagobę wzniesiono w miejscu, w którym stał Mahinda, zaznaczając dodatkowo skałę, której dotykały jego stopy (złotym daszkiem i metalową poręczą). W miejscu, gdzie stał król, wznosi się jego spiżowy, a może brązowy wizerunek z czasów dużo późniejszych niż wspomniane wydarzenie. Kilka innych, kamiennych, bardzo zniszczonych rzeźb w pobliżu sugeruje, że to nie pierwszy tutaj pomnik Dewampiji Tissy.

 

Nad dagobą Drzewa Mangowego góruje Aradhana Gala, czyli Skała Medytacji. To tutaj, zgodnie z przekazami, Mahinda medytował, czasami nauczał, a może nawet tutaj po raz pierwszy postawił stopę – bo podobno na wyspę dotarł drogą powietrzną (jakim środkiem lokomocji, tego źródła nie podają) i dlatego skała jest czasem nazywana Skałą Powitania. Wspinaczka na jej wierzchołek wyciosanymi w kamieniu stopniami do łatwych nie należy. Trochę pomagają poręcze, ale słabo zabezpieczony uskok, który oceniam jako potencjalnie niebezpieczny, zapala w mojej głowie światełko ostrzegawcze. Dalej się nie wspinam. Trudno, nie zobaczę okolicy z perspektywy medytującego Mahindy. Musi mi wystarczyć widok ze skalnej galerii, do której dotarłam, 20 metrów pod szczytem.

Przejście dokoła największej w Mihintale Mahaseya (dagoba Maha) trudne ani niebezpieczne nie jest, chociaż niezbyt przyjemne. A to za sprawą rozgrzanych kamieni. Jakkolwiek buty, jak to w świątyniach buddyjskich, musiałam zdjąć już dużo wcześniej i dużo niżej, to ścieżki, którymi przechodziłam, były częściowo zacienione, częściowo wiodły po kamieniach o nieobrobionej powierzchni, które nie były tak nagrzane jak płaskie kamienne płyty na platformie wokół dagoby. Podwójne skarpetki niewiele pomagają.

Dagobę Maha zbudował król Mahadathika Mahanaga w pierwszej połowie I wieku n.e. jako relikwiarz włosa Buddy. Przez wieki uległa niemal całkowitemu zniszczeniu, ale została odrestaurowana. Pierwszy raz w końcu XIX wieku przez króla Syjamu, ostatni raz w połowie wieku XX. Dagoby Mahindy wzniesionej w celu złożenia relikwii tego pierwszego buddyjskiego misjonarza, teraz w postaci sterty cegieł, tuż obok, jeszcze nikt nie zrekonstruował, chociaż została zbudowana jeszcze w III wieku p.n.e. przez króla Uttiya, następcę Dewampiji Tissy.
































4 komentarze:

  1. Wędrówki wirtualne z tobą to przygoda niemal równa prawdziwych. Niemal znaczy wiele, ale cieszę się z nowych fotografii, które zamieściłaś. Nigdy nie podróżowałam nawet w marzeniach po Sri Lance

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak to odbierasz i że to co zamieszczam spotyka się z zainteresowaniem. Sri Lanka to dobry kraj do podróżowania, może warto pomarzyć?!

      Usuń
  2. Ciekawe miejsce i ciekawa opowieść buddyjskiej przeszłości Sri Lanki. Wspaniałych podróży również w tym roku:)))
    Serdecznie pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Za opinię o poście i za życzenia. I ja wzajemnie życzę ciekawego, podróżniczego zagospodarowania czasu. Pozdrawiam!

      Usuń