Zwiedzanie Sri
Lanki zaczynam od Mihintale, leżącego 15 kilometrów na wschód od Anuradhapury, pierwszej
syngaleskiej stolicy. Jadę tam aby zobaczyć z bliska miejsce wydarzenia z
połowy III wieku p.n.e., które miało znamienny wpływ na dalsze losy liczącego
już trzy wieki państwa. Aż ciśnie się na usta powiedzenie: jadę tam, gdzie się
wszystko zaczęło…
Schodami zbudowanymi, a częściowo wyciosanymi w skałach w I
wieku p.n.e. wspinam się na szczyt, na którym król Dewampija (Devanampiya) Tissa
(307–267), w czasie polowania na jelenia w roku 247 p.n.e., spotkał mnicha. Tym
mnichem był Thera Mahinda, syn cesarza Aśoki z indyjskiej dynastii Maurjów,
który został przez swojego ojca wysłany na Cejlon, aby tam szerzył buddyzm.
Król Dewampija Tissa przyjął nauki mnicha i wkrótce wiarę buddyjską praktykowali
również jego poddani. Nie wiadomo, jak dzisiaj wyglądałaby wyspa, gdyby nie to
spotkanie.
Dzisiejsze sanktuarium w Mihantale (co
znaczy: wzgórze/płaskowyż Mahindy) to dagoby, rzeźby, pomniki, skały, jaskinie i
ruiny klasztorów nawiedzane nieprzerwanie od ponad 23 wieków. Kiedyś przez
pielgrzymów, dzisiaj przez pielgrzymów i turystów.
Zanim dojdę do
szczytu zatrzymuję się chwilę w ruinach klasztoru wybudowanego dla mnichów posługujących
w tym świętym miejscu. Unikalną pamiątką są dwie kamienne tablice z X wieku
n.e., pokryte inskrypcjami z regułą zakonu oraz przepisami regulującymi stosunki
między mnichami a administracją królewską, wynagrodzenie dla pracowników najemnych
i inne sprawy istotne dla funkcjonowania klasztoru. Zachowały się też dwie
potężne kadzie na żywność, każda wydrążona w odrębnym kamiennym bloku. W nich hojni
dobroczyńcy mogli składać jałmużnę w naturze – głównie ryż.
Woda dostarczana
była do klasztoru skomplikowanym systemem sieci irygacyjnej. Jej fragmentem był
też elegancki Staw Lwa (Sinha Pokuna), teraz już bez wody. Poniżej rzeźbionego gzymsu
basenu fontanny zachowała się rzeźba króla zwierząt stojącego na tylnych łapach.
Ciężko mi się robi na sercu, patrząc, co czas zrobił z jedną z najpiękniejszych
rzeźb zwierzęcych na wyspie.
Jeszcze mniej
łaskawa była natura dla rzeźby węża – nagi – na skalnej ścianie Stawu Węża
(Naga Pokuna) leżącego już znacznie wyżej, u stóp wzniesienia z największą tutaj
stupą. Przy tworzeniu stawu wykorzystano naturalne zagłębienie pod nawisem
skalnym – układając cembrowanie na przeciwległym od skały brzegu. Leżące obok kamienie
z wydrążonymi kanałami to zapewne fragmenty sieci zaopatrującej w wodę Staw Lwa
i klasztor. A głowę węża ledwo można wypatrzyć w załamkach skały nad lustrem
wody – jego całe cielsko skryte jest pod wodą, a ogon sięga podobno dna stawu.
Miejsce spotkania
Mahindy z królem, na szczycie wzgórza, upamiętnia dagoba Ambasthala, czyli
dagoba Drzewa Mangowego. Taka nazwa dlatego, że mnich najpierw przeegzaminował króla,
zadając pytania dotyczące mangowca, które miały sprawdzić jego inteligencję – czy
jest w stanie pojąć nauki Buddy. Jakie to dokładnie pytania były, nie udało mi
się dowiedzieć.
Dagobę wzniesiono w miejscu, w którym stał Mahinda, zaznaczając
dodatkowo skałę, której dotykały jego stopy (złotym daszkiem i metalową poręczą).
W miejscu, gdzie stał król, wznosi się jego spiżowy, a może brązowy wizerunek z
czasów dużo późniejszych niż wspomniane wydarzenie. Kilka innych, kamiennych,
bardzo zniszczonych rzeźb w pobliżu sugeruje, że to nie pierwszy tutaj pomnik Dewampiji
Tissy.
Nad dagobą Drzewa
Mangowego góruje Aradhana Gala, czyli Skała Medytacji. To tutaj, zgodnie z
przekazami, Mahinda medytował, czasami nauczał, a może nawet tutaj po raz
pierwszy postawił stopę – bo podobno na wyspę dotarł drogą powietrzną (jakim środkiem
lokomocji, tego źródła nie podają) i dlatego skała jest czasem nazywana Skałą
Powitania. Wspinaczka na jej wierzchołek wyciosanymi w kamieniu stopniami do
łatwych nie należy. Trochę pomagają poręcze, ale słabo zabezpieczony uskok,
który oceniam jako potencjalnie niebezpieczny, zapala w mojej głowie światełko
ostrzegawcze. Dalej się nie wspinam. Trudno, nie zobaczę okolicy z perspektywy
medytującego Mahindy. Musi mi wystarczyć widok ze skalnej galerii, do której
dotarłam, 20 metrów pod szczytem.
Przejście dokoła
największej w Mihintale Mahaseya (dagoba Maha) trudne ani niebezpieczne nie jest,
chociaż niezbyt przyjemne. A to za sprawą rozgrzanych kamieni. Jakkolwiek buty,
jak to w świątyniach buddyjskich, musiałam zdjąć już dużo wcześniej i dużo niżej,
to ścieżki, którymi przechodziłam, były częściowo zacienione, częściowo wiodły
po kamieniach o nieobrobionej powierzchni, które nie były tak nagrzane jak płaskie
kamienne płyty na platformie wokół dagoby. Podwójne skarpetki niewiele pomagają.
Dagobę Maha zbudował
król Mahadathika Mahanaga w pierwszej połowie I wieku n.e. jako relikwiarz włosa
Buddy. Przez wieki uległa niemal całkowitemu zniszczeniu, ale została odrestaurowana.
Pierwszy raz w końcu XIX wieku przez króla Syjamu, ostatni raz w połowie wieku XX.
Dagoby Mahindy wzniesionej w celu złożenia relikwii tego pierwszego
buddyjskiego misjonarza, teraz w postaci sterty cegieł, tuż obok, jeszcze nikt
nie zrekonstruował, chociaż została zbudowana jeszcze w III wieku p.n.e. przez
króla Uttiya, następcę Dewampiji Tissy.
Wędrówki wirtualne z tobą to przygoda niemal równa prawdziwych. Niemal znaczy wiele, ale cieszę się z nowych fotografii, które zamieściłaś. Nigdy nie podróżowałam nawet w marzeniach po Sri Lance
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak to odbierasz i że to co zamieszczam spotyka się z zainteresowaniem. Sri Lanka to dobry kraj do podróżowania, może warto pomarzyć?!
UsuńCiekawe miejsce i ciekawa opowieść buddyjskiej przeszłości Sri Lanki. Wspaniałych podróży również w tym roku:)))
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)))
Dziękuję! Za opinię o poście i za życzenia. I ja wzajemnie życzę ciekawego, podróżniczego zagospodarowania czasu. Pozdrawiam!
Usuń