niedziela, 28 września 2025

Czandigarh (Indie) – nie tylko Kompleks Stołeczny i Skalny Ogród. Cz. I


Kiedy kupowałam bilet kolejowy na pociąg z Delhi do Czandigarhu, pani sprzedająca nie mogła się nachwalić tego miasta – że to najładniejsze miasto w Indiach, i najbogatsze też, że najczystsze, że ludziom się tam najlepiej żyje, bo standard życia jest najwyższy. Jak się żyje mieszkańcom, to chyba nie bardzo się dowiem, bo trzeba byłoby trochę pomieszkać, a nie tylko odwiedzić miasto. Na razie wiem tylko, że osób jeżdżących na rowerze widzę dużo więcej niż w innych miastach Indii – to zdecydowanie kwestia odległości, jakie muszą codziennie pokonywać, mieszkając tutaj. Niewątpliwie chciałabym jednak zobaczyć w Czandigarhu coś więcej niż Zespół Stołeczny (https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2021/06/czandigarh-indie-miasto-le-corbusiera.html) i Skalny Ogród Neka Chanda (https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2019/09/skalny-ogrod-neka-chanda-chandigarh.html), zatem w kolejnym dniu zaczynam spacer sektorami wyznaczonymi przez Le Corbusiera.
 
Studiując plan miasta, wyznaczam sobie trasę na dzisiaj. Widzę, że każdy sektor jest jeszcze podzielony na cztery części oznaczone literami A–D lub nawet do H (na przykład mój hotel znajduje się w sektorze 7D) i że układ ulic wewnątrz sektorów nie jest identyczny.
 

Zaczynam od sektora 19, czyli tego, w którym znajduje się Centrum Le Corbusiera, tylko od jego zachodniej strony. Wzdłuż głównej ulicy stoją wielopiętrowe budynki rządowe, wnętrze sektora to właściwie osiedle domków jednorodzinnych otoczonych ogrodami. Zespół pawilonów handlowych z „Narodową Piekarnią” (National Backery), szkołą i katedrą katolicką pw. Chrystusa Króla – to chyba centrum tego sektora. Oczywiście nie w każdym sektorze będzie się znajdował kościół katolicki (katolicy stanowią niecały procent ludności). Na swojej trasie nie znajduję już żadnej bardziej okazałej świątyni, jedynie niewielkie kapliczki, dżinijskie i hinduskie, ale też nie penetruję dokładnie całych sektorów.
 

W sektorze nr 18 uwagę moją zwraca Tagore Theatre – teatr imienia Rabindraha Tagore, indyjskiego noblisty z 1913 roku w dziedzinie literatury. Mimo że jeszcze nie ma godziny 10:00, spory tłum kłębi się w ogrodzie. Szwedzki stół przed wejściem pozwala domyślać się, że to jakiś zorganizowany event, a nie zwyczajny spektakl.
 
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Trójkątny placyk opatrzony tabliczkami z napisem „moje piękne miasto” przypomina, że Czandigarh nazywane jest często – głównie na potrzeby marketingu turystycznego – Pięknym Miastem. W rzeczywistości nazwa miasta Czandigarh, dosłownie znacząca „fort Chandi”, pochodzi od imienia bogini Chandi, której świątynia Chandi Mandir znajduje się Panchkuli, mieście satelitarnym Czandigarhu. Z żalem wykreśliłam wizytę w świątyni z harmonogramu mojej podróży. Musiałabym zostać tutaj jeszcze jeden dzień, a za cztery dni mam już samolot do kraju i długą listę miejsc w Delhi, które chciałabym zobaczyć. 
 
 
W sektorze nr 17 „theatre” też jest (Neelam Theatre), ale jak wskazują plakaty, jest to kino, w którym odbywają się aż „cztery seanse dziennie”. Ciekawie byłoby tutaj być po zmroku, kiedy czynna jest laserowa fontanna. Teraz w południe jest to tylko fontanna. Kiedy siedzę na ławce niedaleko niej, z ambiwalentnymi uczuciami oglądam otaczające mnie budynki. Kilkupiętrowe, niby-biurowce, z lokalami usługowymi na parterze, ale wiele lokali, na różnych piętrach, wydaje się niezagospodarowane, żeby nie powiedzieć – zrujnowane. Dziwnie to wygląda. 
 



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Odbicie w bok, na południe sektora, na dworzec autobusowy, okazuje się tylko nabiciem kilometrów, bo żadnej miejskiej informacji turystycznej nie znajduję, mimo że pan policjant zarzekał się, że jest. Teraz kieruję się do sektora 16, w którym znajduje się największy (12 hektarów) w Azji ogród różany – Zakir Hussain Rose Garden – nazwany tak na cześć byłego prezydenta Indii. W utworzonym w 1967 roku ogrodzie rośnie 50 000 krzaków róż 1600 różnych gatunków. W tej chwili nie wygląda zbyt okazale, widać, że róże już przekwitają. Termin obchodzonego w lutym lub marcu festiwalu róż każe przypuszczać, że w tym właśnie czasie ogród wygląda najlepiej. 
    

Dzikie przejście w ogrodzeniu pozwala mi na zaoszczędzenie co najmniej kilometra. Wstęp do różanego raju jest bezpłatny, zatem wejściem dziurą w płocie oszczędzam tylko mój czas, a nie kasę. Oficjalnym wejściem wychodzę z ogrodu, tędy bowiem jest mi najbliżej do celu, czyli do sektora 10, tego z muzeami. 
 



 

 

 

 

 

 

 

piątek, 19 września 2025

„Ludzie są bardziej kreatywni niż natura”. Wiszący Klasztor, Chiny

Na klifach szczytu Cuiping, po zachodniej stronie wąwozu Jinlong w masywie  góry Hengshan (Heng Shan), jednej z pięciu świętych gór taoizmu, wieki temu powstał klasztor. Inny od wszystkich jakie dotychczas widziałam – Wiszący Klasztor/Wisząca Świątynia.  

Przybliżając położenie tego miejsca: około 70 kilometrów na południe od miasta Datong, w prowincji Shanxi; około 360 kilometrów na zachód od Pekinu.

Było to ok. 491 roku, gdy mnich o imieniu Liaoran (Liao Ran) rozpoczął budowę świątyni. Tak mówi legenda. W rzeczywistości był to raczej proces. Być może zainspirowany poczynaniami tegoż mnicha. Co do daty początkowej źródła są zgodne. Wtedy właśnie ludzie zaczęli naturalne groty i zagłębienia skalne adaptować do swoich potrzeb. Czy to potrzeb kultu czy nawet skromnego bytowania. Z czasem wejścia do tych grot zaczęto zakrywać dodając drewniane fasady, tworząc pawilony połączone kładkami, mostkami i zadaszonymi korytarzami. Według jednej z wersji przekazów, to cesarz Xiaowen,  jeden z władców Północnej Dynastii Wei, wpadł na pomysł wybudowania świątyni, która „nie mogła sięgnąć ani nieba, ani ziemi” i dla realizacji tej idei zaangażował mnicha Liao Rana.

Byłoby to zgodne z innymi opisami, które podkreślając piętnaście wieków istnienia świątyni, określają, że zbudowali ją władcy Północnej Dynastii Wei (386–535), że w okresie dynastii Ming (13681644) została przebudowano, i że ostateczny kształt uzyskała w czasach dynastii Qing (1636–1912).

Li Bai (701–762), uważany za jednego z dwóch największych poetów w dziejach literatury chińskiej określił widok świątyni jako „spektakularny” a Xu Xiake (1587–1641), geograf, odkrywca, podróżnik i pisarz, autor dzienników ze swoich podróży, opisał Wiszący Klasztor jako „niesamowitą konstrukcję/strukturę


Konstrukcja budowli jest rzeczywiście niecodzienna. Pawilony spoczywają na dębowych belkach wbitych w otwory wykute poziomo w klifie. Te poziome belki są dodatkowo wzmocnione 27 pionowymi podporami, wpuszczonymi w otwory wykute w skalnym zboczu. Cała struktura, obejmująca czterdzieści pawilonów (lub „ponad czterdzieści”), wznosi się ukosem na wysokości 50-70 metrów nad dnem kotliny. Obliczono, że powierzchnia tych pawilonów wynosi 152,5 , a powierzchnia żadnego z nich nie przekracza 36 m².

Niecodzienny jest również fakt, że jako świątynia buddyjska Wiszący Klasztor zawiera odniesienia do dwóch pozostałych tradycyjnych chińskich systemów filozoficzno-religijnych: taoizmu i konfucjanizmu.

Bardziej szczegółowe opisy dzielą kompleks na dwie (część północna i część południowa) lub trzy części (część północna, część południowa i świątynia buddyjska) i szczegółowo opisują poszczególne świątynie, pawilony wyróżniając Pawilon Trzech Religii, w którym znajdują się obok siebie posągi Konfucjusza, Buddy Siakjamuniego i Laoziego, przedstawicieli trzech wspomnianych systemów filozoficzno-religijnych.



W praktyce nie bardzo można zidentyfikować poszczególne części. Niekończący się strumień zwiedzających przesuwających się wąskimi zewnętrznymi korytarzami/balkonami, w który trzeba się włączyć, nie pozwala na dłuższe zatrzymanie się i konfrontowanie miejsca z jego opisem. 

Zresztą i tak gros wnętrz można oglądnąć tylko przez okienka, bądź przez otwarte ale zagrodzone taśmą drzwi; przy wielu otworach okiennych wisi naklejka zakazująca robienia zdjęć. Również niektóre przejścia zewnętrzne są wyłączone z użytku (nie wiem czy tylko w czasie mojego pobytu czy w ogóle).


Teraz z perspektywy upływu czasu, myślę sobie, że mimo tych ograniczeń, mimo tłumów ludzi, to unikalne miejsce zapisało się zupełnie dobrze w mojej pamięci. I muszę się zgodzić z jednym z napisów wyrytych na klifie: „Ludzie są bardziej kreatywni niż natura”.

Wiszący Klasztor to była „zaległość” z mojej pierwszej wizyty w Chinach w 2016 roku  (https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/p/chiny.html).

Wtedy nie udało mi się dojechać do Datongu, i tym samym do Wiszącego Klasztoru, zwróconego „frontem” do świętej góry taoistów Heng Shan. Tym razem zabrakło czasu, żeby wejść na jej szczyt. Pewnym „pocieszeniem” jest fakt, że w czasie tej poprzedniej podróży dwie inne święte góry taoistów – Tai Shan i Song Shan – zobaczyłam, i wspięłam się na nie (no, częściowo wjechałam kolejką linową!). Więc może kiedyś i tę „zaległość” nadrobię…