piątek, 19 września 2025

„Ludzie są bardziej kreatywni niż natura”. Wiszący Klasztor, Chiny

Na klifach szczytu Cuiping, po zachodniej stronie wąwozu Jinlong w masywie  góry Hengshan (Heng Shan), jednej z pięciu świętych gór taoizmu, wieki temu powstał klasztor. Inny od wszystkich jakie dotychczas widziałam – Wiszący Klasztor/Wisząca Świątynia.  

Przybliżając położenie tego miejsca: około 70 kilometrów na południe od miasta Datong, w prowincji Shanxi; około 360 kilometrów na zachód od Pekinu.

Było to ok. 491 roku, gdy mnich o imieniu Liaoran (Liao Ran) rozpoczął budowę świątyni. Tak mówi legenda. W rzeczywistości był to raczej proces. Być może zainspirowany poczynaniami tegoż mnicha. Co do daty początkowej źródła są zgodne. Wtedy właśnie ludzie zaczęli naturalne groty i zagłębienia skalne adaptować do swoich potrzeb. Czy to potrzeb kultu czy nawet skromnego bytowania. Z czasem wejścia do tych grot zaczęto zakrywać dodając drewniane fasady, tworząc pawilony połączone kładkami, mostkami i zadaszonymi korytarzami. Według jednej z wersji przekazów, to cesarz Xiaowen,  jeden z władców Północnej Dynastii Wei, wpadł na pomysł wybudowania świątyni, która „nie mogła sięgnąć ani nieba, ani ziemi” i dla realizacji tej idei zaangażował mnicha Liao Rana.

Byłoby to zgodne z innymi opisami, które podkreślając piętnaście wieków istnienia świątyni, określają, że zbudowali ją władcy Północnej Dynastii Wei (386–535), że w okresie dynastii Ming (13681644) została przebudowano, i że ostateczny kształt uzyskała w czasach dynastii Qing (1636–1912).

Li Bai (701–762), uważany za jednego z dwóch największych poetów w dziejach literatury chińskiej określił widok świątyni jako „spektakularny” a Xu Xiake (1587–1641), geograf, odkrywca, podróżnik i pisarz, autor dzienników ze swoich podróży, opisał Wiszący Klasztor jako „niesamowitą konstrukcję/strukturę


Konstrukcja budowli jest rzeczywiście niecodzienna. Pawilony spoczywają na dębowych belkach wbitych w otwory wykute poziomo w klifie. Te poziome belki są dodatkowo wzmocnione 27 pionowymi podporami, wpuszczonymi w otwory wykute w skalnym zboczu. Cała struktura, obejmująca czterdzieści pawilonów (lub „ponad czterdzieści”), wznosi się ukosem na wysokości 50-70 metrów nad dnem kotliny. Obliczono, że powierzchnia tych pawilonów wynosi 152,5 , a powierzchnia żadnego z nich nie przekracza 36 m².

Niecodzienny jest również fakt, że jako świątynia buddyjska Wiszący Klasztor zawiera odniesienia do dwóch pozostałych tradycyjnych chińskich systemów filozoficzno-religijnych: taoizmu i konfucjanizmu.

Bardziej szczegółowe opisy dzielą kompleks na dwie (część północna i część południowa) lub trzy części (część północna, część południowa i świątynia buddyjska) i szczegółowo opisują poszczególne świątynie, pawilony wyróżniając Pawilon Trzech Religii, w którym znajdują się obok siebie posągi Konfucjusza, Buddy Siakjamuniego i Laoziego, przedstawicieli trzech wspomnianych systemów filozoficzno-religijnych.



W praktyce nie bardzo można zidentyfikować poszczególne części. Niekończący się strumień zwiedzających przesuwających się wąskimi zewnętrznymi korytarzami/balkonami, w który trzeba się włączyć, nie pozwala na dłuższe zatrzymanie się i konfrontowanie miejsca z jego opisem. 

Zresztą i tak gros wnętrz można oglądnąć tylko przez okienka, bądź przez otwarte ale zagrodzone taśmą drzwi; przy wielu otworach okiennych wisi naklejka zakazująca robienia zdjęć. Również niektóre przejścia zewnętrzne są wyłączone z użytku (nie wiem czy tylko w czasie mojego pobytu czy w ogóle).


Teraz z perspektywy upływu czasu, myślę sobie, że mimo tych ograniczeń, mimo tłumów ludzi, to unikalne miejsce zapisało się zupełnie dobrze w mojej pamięci. I muszę się zgodzić z jednym z napisów wyrytych na klifie: „Ludzie są bardziej kreatywni niż natura”.

Wiszący Klasztor to była „zaległość” z mojej pierwszej wizyty w Chinach w 2016 roku  (https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/p/chiny.html).

Wtedy nie udało mi się dojechać do Datongu, i tym samym do Wiszącego Klasztoru, zwróconego „frontem” do świętej góry taoistów Heng Shan. Tym razem zabrakło czasu, żeby wejść na jej szczyt. Pewnym „pocieszeniem” jest fakt, że w czasie tej poprzedniej podróży dwie inne święte góry taoistów – Tai Shan i Song Shan – zobaczyłam, i wspięłam się na nie (no, częściowo wjechałam kolejką linową!). Więc może kiedyś i tę „zaległość” nadrobię…

 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz