niedziela, 28 września 2025

Czandigarh (Indie) – nie tylko Kompleks Stołeczny i Skalny Ogród. Cz. I


Kiedy kupowałam bilet kolejowy na pociąg z Delhi do Czandigarhu, pani sprzedająca nie mogła się nachwalić tego miasta – że to najładniejsze miasto w Indiach, i najbogatsze też, że najczystsze, że ludziom się tam najlepiej żyje, bo standard życia jest najwyższy. Jak się żyje mieszkańcom, to chyba nie bardzo się dowiem, bo trzeba byłoby trochę pomieszkać, a nie tylko odwiedzić miasto. Na razie wiem tylko, że osób jeżdżących na rowerze widzę dużo więcej niż w innych miastach Indii – to zdecydowanie kwestia odległości, jakie muszą codziennie pokonywać, mieszkając tutaj. Niewątpliwie chciałabym jednak zobaczyć w Czandigarhu coś więcej niż Zespół Stołeczny i Skalny Ogród Neka Chanda, zatem w kolejnym dniu zaczynam spacer sektorami wyznaczonymi przez Le Corbusiera.
 
Studiując plan miasta, wyznaczam sobie trasę na dzisiaj. Widzę, że każdy sektor jest jeszcze podzielony na cztery części oznaczone literami A–D lub nawet do H (na przykład mój hotel znajduje się w sektorze 7D) i że układ ulic wewnątrz sektorów nie jest identyczny.
 

Zaczynam od sektora 19, czyli tego, w którym znajduje się Centrum Le Corbusiera, tylko od jego zachodniej strony. Wzdłuż głównej ulicy stoją wielopiętrowe budynki rządowe, wnętrze sektora to właściwie osiedle domków jednorodzinnych otoczonych ogrodami. Zespół pawilonów handlowych z „Narodową Piekarnią” (National Backery), szkołą i katedrą katolicką pw. Chrystusa Króla – to chyba centrum tego sektora. Oczywiście nie w każdym sektorze będzie się znajdował kościół katolicki (katolicy stanowią niecały procent ludności). Na swojej trasie nie znajduję już żadnej bardziej okazałej świątyni, jedynie niewielkie kapliczki, dżinijskie i hinduskie, ale też nie penetruję dokładnie całych sektorów.
 

W sektorze nr 18 uwagę moją zwraca Tagore Theatre – teatr imienia Rabindraha Tagore, indyjskiego noblisty z 1913 roku w dziedzinie literatury. Mimo że jeszcze nie ma godziny 10:00, spory tłum kłębi się w ogrodzie. Szwedzki stół przed wejściem pozwala domyślać się, że to jakiś zorganizowany event, a nie zwyczajny spektakl.
 
 


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Trójkątny placyk opatrzony tabliczkami z napisem „moje piękne miasto” przypomina, że Czandigarh nazywane jest często – głównie na potrzeby marketingu turystycznego – Pięknym Miastem. W rzeczywistości nazwa miasta Czandigarh, dosłownie znacząca „fort Chandi”, pochodzi od imienia bogini Chandi, której świątynia Chandi Mandir znajduje się Panchkuli, mieście satelitarnym Czandigarhu. Z żalem wykreśliłam wizytę w świątyni z harmonogramu mojej podróży. Musiałabym zostać tutaj jeszcze jeden dzień, a za cztery dni mam już samolot do kraju i długą listę miejsc w Delhi, które chciałabym zobaczyć. 
 
 
W sektorze nr 17 „theatre” też jest (Neelam Theatre), ale jak wskazują plakaty, jest to kino, w którym odbywają się aż „cztery seanse dziennie”. Ciekawie byłoby tutaj być po zmroku, kiedy czynna jest laserowa fontanna. Teraz w południe jest to tylko fontanna. Kiedy siedzę na ławce niedaleko niej, z ambiwalentnymi uczuciami oglądam otaczające mnie budynki. Kilkupiętrowe, niby-biurowce, z lokalami usługowymi na parterze, ale wiele lokali, na różnych piętrach, wydaje się niezagospodarowane, żeby nie powiedzieć – zrujnowane. Dziwnie to wygląda. 
 



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Odbicie w bok, na południe sektora, na dworzec autobusowy, okazuje się tylko nabiciem kilometrów, bo żadnej miejskiej informacji turystycznej nie znajduję, mimo że pan policjant zarzekał się, że jest. Teraz kieruję się do sektora 16, w którym znajduje się największy (12 hektarów) w Azji ogród różany – Zakir Hussain Rose Garden – nazwany tak na cześć byłego prezydenta Indii. W utworzonym w 1967 roku ogrodzie rośnie 50 000 krzaków róż 1600 różnych gatunków. W tej chwili nie wygląda zbyt okazale, widać, że róże już przekwitają. Termin obchodzonego w lutym lub marcu festiwalu róż każe przypuszczać, że w tym właśnie czasie ogród wygląda najlepiej. 
    

Dzikie przejście w ogrodzeniu pozwala mi na zaoszczędzenie co najmniej kilometra. Wstęp do różanego raju jest bezpłatny, zatem wejściem dziurą w płocie oszczędzam tylko mój czas, a nie kasę. Oficjalnym wejściem wychodzę z ogrodu, tędy bowiem jest mi najbliżej do celu, czyli do sektora 10, tego z muzeami. 
 
Ciąg dalszy tego wpisu - niebawem. 
 
Czandigarhu pisałam w postach:
 



 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz