niedziela, 3 czerwca 2018

Od Atlantyku po Pacyfik, od Amazonki do Cieśniny Magellana – trochę refleksji i statystyki




Od Atlantyku po Pacyfik, od Amazonki do Cieśniny Magellana...

Taki mniej więcej obszar zajmuje siedem krajów – Urugwaj, Paragwaj, Argentyna, Chile, Boliwia, Peru i Brazylia – które znalazły się w harmonogramie mojej czteromiesięcznej wyprawy do Ameryki Południowej. Była to moja dziewiąta,  najdłuższa „emerycka” podróż. W trzech z tych krajów – Chile, Argentynie i Peru – już byłam wcześniej. Po kilka godzin zaledwie, w ramach przerw w podróżach, wymuszanych przez połączenia lotnicze.


Moja podróż trwała 113 dni, w czasie których pokonałam:

– samolotami –
40.368
kilometrów (9 przelotów obejmujących 16 odcinków); to trochę więcej niż długość równika,
– autobusami –
12.377
kilometrów,
– promami i łódkami –
112
kilometrów,
– rowerem –    
37
kilometrów,
– motocyklem (moto-taxi) –
30
kilometrów,
– autostopem –
103
kilometry,
– na piechotę – 
1.448
kilometrów (to tak w przybliżeniu jak z Krakowa do Paryża; średnio przypada prawie 13 kilometrów na jeden dzień)

112 nocy spędziłam:
– 91 nocy – w 42 hotelach, hostelach i pensjonatach; tylko jakieś 25% z nich miałam wcześniej zarezerwowane, pozostałe znajdowałam już po przyjeździe do danej miejscowości, zwykle jak najbliżej dworca autobusowego,
– 5 nocy w mieszkaniach prywatnych (rezerwowanych w ramach serwisu Airbnb),
– 3 noce w schroniskach/pensjonatach w ramach zorganizowanych wycieczek,
– 7 nocy w samolotach i na lotniskach,
– 6 nocy w autobusach.


W 39 postach na FB podzieliłam się spostrzeżeniami z podróży, chociaż zamieszczane posty nie zawsze mnie zadowalały. Załączając bowiem zdjęcia bezpośrednio z aparatu w komórce, widzę tylko środkowy ich fragment, dlatego nie zawsze były to te fotografie, które akurat chciałam zaprezentować.   

 











Największą popularnością cieszyły się wpisy:
– o Kanionie Colca,
– wpis o Brasilii, w którym wspominam moje pierwsze, telewizyjne „spotkanie” z tym miastem przed czterdziestu laty,
– post o Rio de Janeiro, w którym zamieściłam zdjęcia fragmentów muralu namalowanego przez Eduarda Kobrę.

 













Najwięcej polubień uzyskały posty:
– ostatni – podsumowujący podróż,
– wspomniany wyżej post o muralu w Rio,
– wpis o górze Vinicunca (Tęczowa Góra) w Peru.















Co widziałam?

Wodospady, lodowce, pustynie, słone jeziora i solniska, gejzery, niebosiężne szczyty i niedosiężne kaniony. Ślady kultur przedinkaskich, pozostałości potęgi Inków, mroki konkwisty, kolonialną spuściznę i ruiny tam, gdzie zabrakło gospodarza i wizji. Zagubione na peryferiach wioski i wielomilionowe metropolie z architekturą ze stali, szkła i betonu. Długo by wymieniać…




Nie potrafię odpowiedzieć na często zadawane mi teraz po powrocie pytanie: co ci się najbardziej podobało w czasie tej podróży?

Kiedy słyszałam trzask lodowej bryły odpadającej od białoniebieskiego lądolodu i odgłos jej topienia się w wodach jeziora Argentino, myślałam, że to jest to, co będę wymieniała jako mój „numer 1”. Ale przecież wcześniej byłam pod urokiem potęgi wody wodospadów Iguazu. I mam o nich zapomnieć? Kilka dni potem padłam na kolana (niemal dosłownie – po pokonaniu rowerem siedemnastu kilometrów w palącym słońcu na wysokości ponad 2.500 metrów n.p.m) przed urodą jeziora Cejar na pustyni Atacama. 

 












Brodząc w solance pokrywającej kilkukilometrową warstwę solnej skorupy na salarze Uyuni myślałam, że to najbardziej unikalne miejsce na ziemi, ale kilka dni później równie niepowtarzalnym widokiem była góra Vinicunca w Andach, bardziej znana jako Tęczowa Góra.  

A przecież nie tylko to, co stworzyła natura, godne jest podziwu. Nie mogłam nie schylić czoła przed tarasowymi budowlami ludów kultury Nazca wzniesionymi z suszonej na słońcu cegły, ale nie mogłam też przejść obojętnie obok futurystycznych projektów  Niemeyera. Nie mogłam nie zachwycić się osiemnastowiecznymi rzeźbami Aleijadinha ale nie mogłam też udawać, że nie widzę współczesnych  murali Eduarda Kobry.

 Jeszcze innych emocji dostarczyły mi zwierzęta – ostronosy, lamy, wikunie, kapibary, kondory, tukany, mewy czy sępniki – oraz drzewa i kwiaty i dziwnych czasem kształtach, których nie zobaczyłabym, gdybym nie wybrała się w tę podróż.


 











Siedząc już w samolocie w drodze powrotnej do domu, tak sobie myślałam, jak ta podróż różniła się od tej pierwszej, odbytej z biletem Round the World w 2008 roku.  Jak kolejne podróże różniły się między sobą. Jak zmieniło się podróżowanie w ciągu tych dziesięciu lat, jakie upłynęły od mojej pierwszej wyprawy.


Do Australii jechałam jeszcze z czekami podróżnymi (kto dzisiaj pamięta co to były czeki podróżne!), ale jedną kartę bankomatową też już miałam. Komórki już funkcjonowały, chociaż moja nie miała w ogóle zasięgu w Ameryce Południowej, za to z Internetu mogłam skorzystać niemal na każdej ulicy.

Teraz jeżdżę z walutą plastikową. Z Internetu korzystam w pokoju hotelowym wykorzystując własny smartfon, mimo że  jakość połączenia wi-fi nie zawsze jest taka, jakiej bym sobie życzyła. Kiedy dwa czy trzy razy chciałam skorzystać z komputera stacjonarnego w kawiarence internetowej, sporo musiałam się natrudzić, żeby taką kafejkę znaleźć. A bywało i tak, że nie znalazłam i dopiero w kolejnej miejscowości rozpoczynałam poszukiwania od początku.


Mapy działające w ramach znanej przeglądarki internetowej sprawdziły się już w czasie poprzednich wyjazdów, w Albanii, na Kaukazie i w Chinach, chociaż nie zawsze działały wobec braku bezpośredniego połączenia sieciowego. W czasie tego wyjazdu, w jadalni jednego z hosteli w Buenos Aires, kończący swoją trzymiesięczną podróż po Ameryce Południowej emeryt ze Szwajcarii zarekomendował mi aplikację maps.me, która okazała się rewelacyjna. Prowadziła mnie nie tylko ulicami miast ale również szlakami turystycznymi w górach i w parkach narodowych. Zastanawiam się tylko, czy nadal aktualny jest tytuł, jaki pewien czas temu nadałam krótkiemu tekstowi: „O wyższości mapy papierowej nad smartfonem” http://saga.villa.org.pl/?q=teksty/2018-08-03/o-wy%C5%BCszo%C5%9Bci-mapy-papierowej-nad-smartfonem



Jeszcze kilka lat temu, kiedy moi rozmówcy z innych krajów identyfikowali moją nację, manifestowali swoją znajomość świata wyliczeniem nazwisk: Walesa, Wojtyla i Chopin. Teraz ta lista zaczyna się od Lewandowskiego i nazwisk innych polskich futbolistów.  Uratowałam honor Polki nieinteresującej się zbytnio sportem, kiedy skojarzyłam o kogo chodzi, gdy jeden z miłośników piłki nożnej potrafił wymówić tylko imię „Kuba”.  Potem młody człowiek prosił mnie o powtórzenie nazwiska „Błaszczykowski”, następnie sam kilkakrotnie je powtarzał, ucząc się prawidłowej wymowy. 


Góry na pustyni Atacama
Księżycowa Dolina na peryferiach La Paz












Często słyszę pytanie czy w czasie moich podróży korzystam z couchingu (couchsurfing), co znacznie obniża koszty podróżowania (zasadą couchingu jest darmowe udostępnienie rzeczonej sofy przybyszowi z innego miasta czy kraju). Dotychczas nie korzystałam bo krępuje mnie przebywanie w mieszkaniach nieznanych mi osób. Mieszkaniach, które często znajdują się daleko od centrum miasta czy dworca autobusowego. Poza tym zwykle łączy się to z poświeceniem pewnej uwagi również gospodarzowi – nie zawsze jednak w czasie tak długiego wyjazdu ma się czas i siły na rozmowę oraz opowieści o swojej ojczyźnie, o podróży, o sobie. W czasie tej wyprawy po raz pierwszy zostałam zmuszona do skorzystania z podobnej formy noclegu – też w prywatnym mieszkaniu, ale odpłatnie (co w jakimś stopniu zwalnia mnie z aktywności towarzyskiej) – w ramach serwisu Airbnb. „Zostałam zmuszona”, bowiem w przeddzień mojego przybycia do Colonia del Sacramento, ceny hoteli poszybowały trzykrotnie w górę. W mieszkaniu prywatnym znalazłam nocleg, którego cena była do przyjęcia. Potem jeszcze kilkakrotnie wykorzystałam tę możliwość – głównym powodem były ceny w hotelach.

Muzeum Sztuki Współczesnej - Niteroi (projekt Niemeyera)
Katedra w Brasilii (projekt Niemeyera)













Patrzę na mapy, foldery, przewodniki, karty z aparatu fotograficznego, leżące obok na biurku. Trzeba to wszystko przeglądnąć, posortować, zdjęcia skopiować do komputera. Zrobię to już sukcesywnie, w miarę jak będzie powstawała eEmerytka w podróży do Ameryki Południowej. To takie przedłużenie podróży, może nawet powtórna wyprawa… To lubię.

Aneks:
eEmerytka w podróży do Ameryki Południowej  została opublikowana we wrześniu 2018 roku. Więcej: https://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2018/09/czy-juz-na-dobre-wrociam-ebook-emerytka.html

Casa Pueblo w Punta Ballenas - dom artysty Carlosa Paeza Vilary
"El Aguila" - dom włoskiego milionera w miejscowości Atlantida


















La Paz

Wybrzeże Pacyfiku - dzielnica Miraflores w Limie

Port w Mnaus
Przygotowania do rejsu

Mury inkaskiej twierdzy Sacsaywaman - Cuzco
Ruiny misji jezuickiej San Ignacio Mini - Argentyna






























La Portada - Antofagasta, Chile
Park Narodowy Torres del Paine, Patagonia, Chile 

9 komentarzy:

  1. Dziękuję za tę piękną podróż! Może kiedyś dane mi będzie, choć trochę, podeptać Twoimi śladami. Dopiero raczkuję w tym kierunku. Zasyłam pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wyrazy uznania - to motywujące. Z tym "raczkowaniem" to się nie bardzo zgadzam - "dorobek" masz całkiem spory i ciekawy. To tyko kwestia czasu, kiedy wyruszysz w jeszcze bardziej egzotycznym kierunku niż ja. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Wielkie dzięki! To najlepsza dla mnie motywacja! Jestem szczęśliwa!!!

      Usuń
  2. Podziwiam i "zazdraszczam" kondycji, zapału . Dobrze , że szczęśliwie wróciłaś. Do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ja też się cieszę z powrotu, cieszę się, że niebezpieczne przygody mnie omijały (chociaż może trochę szkoda?!), że pogoda mnie rozpieszczała a zdrowie i kondycja stanęły na wysokości zadania. Pozdrawiam i do zobaczenia.

      Usuń
  3. Mariolu,
    jesteś dzielna!!!!! Niesamowita!!! To zaszczyt dla mnie, że znam CIę osobiście. Jesteś moją inspiracją na dalsze podróże. Powinnaś organizować wykłady dla emerytów, i nie tylko, i przekonywać ich, że świat jest piękny i przyjazny, Marzena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko kochana! I cóż ja mogę powiedzieć w obliczu tylu komplementów. Przede wszystkim dziękuję i cieszę się, że to co robię, może być inspirujące dla innych. Wykłady?! Myślę, że lektura eBooków i wpisów na blogu spełnia podobne zadanie – i zawsze można wrócić do tego co się już przeczytało. Każda „mowa” jest ulotna. Ale kto wie…

      Usuń
  4. Jak zobaczyłam mapę z zarysem trasy przebytej - niemal zdębiałam /choć wydawało mi się, że nie tylko myślami byłam z Tobą w drodze/. A podsumowanie km drogi - pomysłowe i przemawiające!
    To, że podziwiam, jest oczywiste. Dzięki obrazowym, barwnym, choć z przymusu -zwięzłym opisom, możemy pobyć w tym dla nas egzotycznym świecie. Na pewno sięgnę do e-boku. Co do tego, że opracujesz go pięknie, nie wątpię.
    Muszę się przyznać, że tym razem, czytając relację z podróży, uświadomiłam sobie małość swoich wyjazdów, a to już jest chyba wyraz zazdrości????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emerytka w podróży20 czerwca 2018 22:42

      Szkoda, ze nie wiem, kto jest takim fanem moich eBooków...

      Usuń