No i doczekałam się. Przede mną clou programu – dziesięciodniowa wyprawa
do Outbacku, rozległego, odległego od wszelkich siedzib ludzkich, suchego i
jałowego wnętrza Australii.
Godzina szósta
rano. Jestem pierwszym uczestnikiem, którego zabiera do samochodu Jarrod,
kierowca i przewodnik wyprawy. Krążymy po mieście, zbierając kolejnych
uczestników eskapady, w której oprócz mnie udział biorą: Amerykanka Emily,
Szwedka Asa, Nowozelandka Lisa, Niemka Sabine, Estonki Aire i Liana i jedyny w
całym gronie uczestników mężczyzna, Amerykanin Rick. Nawet mnie to nie dziwi,
nie zdarzyło mi się, aby w jakiejkolwiek wyjazdowej imprezie mężczyźni
stanowili większość, czy nawet połowę uczestników. Na koniec docieramy do biura
organizatora na przedmieściach Adelajdy, gdzie wypijamy ostatnią w
cywilizowanych warunkach kawę, wypożyczamy dodatkowe śpiwory i podpisujemy
oświadczenia, że jedziemy na własną odpowiedzialność. Zaczyna być groźnie.
Przed nami około
3500 kilometrów
bezdroży. Jedziemy samochodem z napędem na cztery koła, za którym ciągnięta
jest przyczepa z naszymi bagażami, „garkuchnią” i wszystkim, co może być
potrzebne w trakcie wyprawy. Jarrod, obok „bycia” kierowcą i przewodnikiem,
jest również kucharzem. Pomagają wolontariusze, ja spełniam się, zmywając
naczynia po posiłkach – co nie jest takie łatwe, biorąc pod uwagę ograniczoną
zazwyczaj ilość wody!
„Garkuchnia”
jest doskonale wyposażona i dostosowana do gotowania na ognisku. Czyż
kiedykolwiek przypuszczałam, że mając do dyspozycji tylko ognisko, będę jadła
tosty? Nie, bo nie wiedziałam, że do przygotowania grzanek w takich warunkach
służą specjalne tostery na długiej rączce. Przykłady kulinarnej pomysłowości w
zakresie przygotowania potraw w warunkach polowych można by mnożyć. Inwencja
Jarroda, a pewnie i doświadczenie, nie ma granic – w ciągu tych dziesięciu dni
wyprawy menu ani raz się nie powtórzyło. Wszystkie zapasy wieziemy ze sobą, te
szybciej psujące się w pojemniku-lodówce wypełnionej lodem. Kiedy zatrzymujemy
się w większych miejscowościach, czy raczej osadach, uzupełniamy zapasy chleba,
lodu, wody i paliwa. I zostawiamy wszystkie śmieci, które produkujemy i z
każdego miejsca zabieramy ze sobą. Codziennie też, w miejscach znanych
kierowcy, zbieramy drewno na ognisko, gdyż nie zawsze jest możliwe jego
znalezienie w miejscu przeznaczonym na camping.
No właśnie,
campingi. Miejsca, w których się zatrzymujemy, niewiele mają wspólnego z tym,
co rozumiemy przez pojęcie campingu w naszym, europejskim znaczeniu. Tylko ślad
po ognisku świadczy, że ktoś tu kiedyś był. A, i kiedy Jarrod zostawia
należność w ustawionej w szczerym polu skrzynce, znaczy to, że korzystamy z
usług zinstytucjonalizowanego miejsca noclegowego.
Kiedy
zatrzymujemy się na pierwszy nocleg, rozglądając się dookoła, uświadamiam
sobie, że właściwie wcześniej nie zastanawiałam się, jak będą wyglądały nasze
noce. Wiedziałam, że będziemy spać w swegach
– takim „skrzyżowaniu” małego namiotu ze śpiworem. Wiedziałam, że mój cienki
śpiwór nie będzie wystarczający, ale fakt, że nie będzie sanitariatów jakoś do
mnie nie dotarł. Chociaż czy rzeczywiście? W końcu (podświadomie?) zaopatrzyłam
się we wszystkie możliwe rodzaje chusteczek higienicznych. Mniej więcej co
drugą noc zatrzymujemy się na cywilizowanym polu campingowym z sanitariatami,
ale jest tak zimno, że nikt nie ma odwagi wejść pod prysznic, pozostaje zatem
mycie się metodą kota. Pierwszy solidny prysznic mamy dopiero w Coober Pedy – w
samo południe, w publicznej łaźni przeznaczonej dla takich jak my łazęgów.
Ciąg dalszy w postach:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/06/outback-czerwone-wnetrze-australii-cz-ii.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/07/outback-czerwone-wnetrze-australii-cz.html
Ciąg dalszy w postach:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/06/outback-czerwone-wnetrze-australii-cz-ii.html
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/07/outback-czerwone-wnetrze-australii-cz.html
Piękne fotografie. Z pewnością niezapomniane wrażenia ;)
OdpowiedzUsuńOj,niezapomniane... Chciałoby się powtórzyć.
UsuńA ten waz to lokalna atrakcja ?
OdpowiedzUsuńWąż się wygrzewał na poboczu drogi. Jarrod go wypatrzył gdy jechaliśmy i zawrócił, żebyśmy mogli zobaczyć z bliska. Jakoś nikt nie chciał wysiadać, wystarczył nam widok z okien samochodu…
Usuń