Jestem w Potosí.
Jestem na wysokości 4067
metrów n.p.m. Jestem w mieście położonym najwyżej na
świecie, założonym w 1545 roku. Kto na takiej wysokości zakłada miasto?
Hiszpanie.
Pytanie „dlaczego” jest właściwie bez sensu. Jeżeli
konkwistadorzy założyli tutaj miasto, to znaczy, że liczyli na krociowe zyski.
To znaczy, że było tutaj coś, co miało przynieść niewyobrażalne dochody.
Było. Srebro. Odkryto je w Cerro de Potosí (góra Potosí),
której nazwę zmieniono potem na Cerro Rico (Bogata Góra). Góra została
podziurawiona tysiącami szybów. Rdzenni mieszkańcy zostali niewolnikami
zachłannych najeźdźców zmuszających ich do wysiłku ponad ludzkie siły, ponad dwanaście
godzin dziennie. Żeby nie tracili czasu na dojazdy czy raczej dojścia do pracy,
przebywali pod ziemią po kilka miesięcy. Kiedy powymierali, sprowadzono 30 tysięcy
niewolników z Afryki. I ciągle było mało. Mimo że rosły fortuny inwestowane w
pałace i kościoły. Mimo że tak duże ilości srebra na rynku zachwiały gospodarką
europejską. Do czasu…
Po dwustu latach eksploatacji zasoby srebra się skurczyły. Zaczęto
wydobywać cynę. Miasto, dodatkowo zaangażowane w walki niepodległościowe, z
dwustutysięcznego ośrodka w latach prosperity, w połowie XIX wieku stało się
dziesięciotysięcznym grajdołem.
Cyna i srebro nadal są wydobywane, na niewielką już skalę.
Kopalnie pracują na granicy opłacalności, o inwestycjach w nowe technologie
nawet nie ma co marzyć, warunki pracy w kopalniach nie zmieniły się od stuleci.
Niektóre z kopalń można zwiedzać, co łączy się jednak z brodzeniem w brudnej
wodzie, chodzeniem na czworakach, przeciskaniem się przez ciasne korytarze czy możliwością
zatrucia się szkodliwymi substancjami.
Nie, takich doświadczeń nie jestem ciekawa. Zwiedzę Muzeum Diego
Huallpy, zorganizowane w części jednej z dawnych kopalń.
Nie zwiedzę. Muzeum, nazwane imieniem Inki, który w 1544 roku
odkrył srebro na zboczu góry, zostało zamknięte. Jedni mówią, że czasowo, inni
– że na zawsze. A w ogóle to Diego srebra nie pożądał. Pewnego razu szukał
zaginionych lam i noc zastała go na górze. Aby się rozgrzać, rozpalił ognisko. Nie
wiedział, że na żyle kruszcu. Wielkie było jego zdziwienie, gdy rankiem w
popiele znalazł grudki i nitki srebra.
A góra nadal stoi, kształtem przypomina piramidę. Co prawda
na skutek wydobycia z jej wnętrza tysięcy ton srebra jest niższa o kilkaset
metrów w stosunku do pierwotnej wysokości, ale nadal stoi. Jadę poza miasto,
żeby zobaczyć Cerro Rico z bliska.
Na zboczach nie ma żadnych roślin. Typowo industrialny
krajobraz – baraki, nadbudowy szybów, nieutwardzone drogi, ciężarówki
wzbijające tumany kurzu. Promienie słońca palą i oślepiają. Piekło na ziemi,
piekło wewnątrz.
Już na piechotę wracam do centrum. Mijam kilka
przedsiębiorstw/towarzystw kopalnianych. Napisy z nazwami umieszczone wprost na
ścianach budynków – niewielkich budynków – świadczą też o tym, że to małe firmy,
niezdolne do działań mogących poprawić sytuację robotników i ich rodzin. Mogą
co najwyżej umożliwić turystom zwiedzenie tej czy innej kopalni, a przed
zwiedzaniem przyprowadzić ich na targ – właśnie taki targ mijam – na którym
kupią dla zatrudnionych pod ziemią robotników napoje, liście koki, papierosy
czy… dynamit. Nawet na to czasami takie firmy bowiem nie mają środków!
Za to pomników nawiązujących do górniczych tradycji miasta w Potosí
nie brakuje.
Na pierwszym planie kościół San Pedro |
Mimo wszystko widoki ładne, ale żyć na wysokości 4 tyś metrów... Ekstremalnie!
OdpowiedzUsuńEkstremalnie wysoko jest, ale oni są przyzwyczajeni. Ja też jakoś szczególnie tej wysokości nie odczuwałam - może dlatego, że jechałam od strony Chile, przez Altiplano, które jest na wysokości 3300-3800 m. n.p.m. Nie bolała mnie głowa, jedyne co zauważałam, to że działam jakby na zwolnionych obrotach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń