W Wientianie jestem cztery dni i nie ma
chyba ulicy, przy której nie mijałabym jakiejś pagody, klasztoru… Przy której
nie podziwiałabym złoto-czerwonych pawilonów czy niewiele mówiących mi, ale
radujących oko fresków. Świątyniom Wientianu można byłoby poświęcić i kilka
postów, w tym opowiem o dwóch tylko, a właściwie trzech.
Początki pagody That Dam, czyli Czarnej
Stupy, giną w mrokach dziejów, nie wiadomo dokładnie, kiedy została wzniesiona.
Ale mieszkańcy wierzą, że wewnątrz drzemie siedmiogłowy smok, który w roku
1828, w czasie wojny laotańsko-syjamskiej, obudził się i ochronił życie mieszkańców.
Życie wielu może i ochronił, ale nie uchronił złota, którym pagoda była pokryta,
i nie ochronił kraju przed zwierzchnictwem Syjamu.
Po zdarciu przez Syjamczyków złotej powłoki z
pagody nigdy już nie została przywrócona do wcześniejszej świetności. Naturalny
kolor odkrytej cegły ściemniał pod wpływem wilgoci, rozpanoszyły się trawy i
mchy. Z daleka widzi się pagodę koloru czarnego, zatem jej nazwa nie dziwi. Nie
ma tutaj tłumów, ogląda się ją „po drodze”, zdążając w inne, bardziej znane
miejsca.
[…]
Pha That
Luang, Królewska Stupa, jest co prawda rekonstrukcją, ale nie umniejsza to atencji,
jaką otaczają ją Laotańczycy. Wystarczy wspomnieć, że jej kształt widnieje na
państwowych pieczęciach.
Wypada mi w tej
chwili wrócić do pierwszych chwil po przybyciu do Wientianu. Już jadąc z
lotniska do centrum, zwróciłam uwagę, że ulice są czyste, zadbane, chodniki
pokryte płytami zasłaniającymi kanały. Po „zaświnionym” Rangunie, stolicy
zwiedzanej poprzednio Mjanmy, odebrałam to z dużą ulgą i pomyślałam: lubię
Wientian, lubię Laos. Bo pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Tymczasem
zbliżając się do Królewskiej Stupy, wszystkie moje pozytywne odczucia zaczynają
się mieszać. Otoczenie stupy, najświętszego przecież miejsca nie tylko w
mieście, ale i w kraju, wygląda jak pobojowisko. Tony śmieci utytłane w błocie
– w nocy padało. Bliżej stupy niewiele lepiej, chociaż w paru miejscach widzę
sprzątających – i mnichów, i „cywilów”. Jest 8 listopada, uświadamiam sobie, że
właśnie na początku listopada jest obchodzone święto świątyni, jeden z
największych festiwali w kraju. To, co widzę, to zapewne pozostałość po
świątecznych obchodach. Wiadomo, takie święto przyciąga tłumy, które muszą jeść
i pić. I produkować śmieci!
Starając się nie
widzieć tego, co mnie otacza, zbliżam się do świątynnego kompleksu.
W roku 1566 na
miejscu XII-wiecznej świątyni khmerskiej (chociaż część uczonych sugeruje, że miejsce
to było miejscem kultu już w III wieku n.e.) wybudowano Stupę Królewską, Wielką
Stupę. Syjamczycy zniszczyli ją w roku 1828, w 1900 Francuzi ją odbudowali, ale
Laotańczycy uznali, że nie przypomina pierwotnej budowli. Na szczęście istniały
rysunki z początku XIX wieku, sporządzone przez francuskiego architekta, i te
wykorzystano do kolejnej przebudowy, przybliżając (w latach 1931–1935) stupę do
pierwotnego kształtu.
Wznosząc stupę w
XVI wieku, dookoła niej – niejako „na straży” – wybudowano cztery klasztory.
Przetrwały dwa.
Szczególnie
imponujący jest ten po północnej stronie – mieści się w nim Centrum Badania i Publikacji
Tripitaki. W tym po stronie południowej wrażenie robią rzeźby, posągi różnych
wcieleń Buddy, włącznie z całkiem sporych rozmiarów Buddą leżącym. Przed głównym
wejściem do Pha That Luang pomnik króla Satthathirata, jednego z
najznamienitszych królów Laosu, z którego inicjatywy wzniesiono nie tylko tę
świątynię, ale i wcześniej wspomniany Wat Si Muang i parę innych świątyń. Widok
osób modlących się przed figurą nie pozwala zapomnieć, że w buddyzmie
przedmiotem czci bywają również władcy czy inne zasłużone osoby.
Stojąc u stóp Wielkiej
Stupy, staram się zrozumieć jej symbolikę. Oczywiście jako „nieoświecona” nie
wszystko dostrzegę, nie wszystko zrozumiem, nie wszystkiego się doczytałam. To,
że w ogóle stupy są symbolem mitycznej góry Meru, to powszechnie wiadomo.
Tutaj, na drugim stopniu stupy umieszczono trzydzieści małych stup, miniaturek
wieży wieńczącej Pha That Luang. To symboliczne odniesienie do trzydziestu
„doskonałości” Buddy – od dawania jałmużny po oświecenie. A wierzchołek, czworoboczna
wydłużona wieża, ma nie tylko przypominać pąk lotosu, ale ma także symbolizować
wzrastanie tego kwiatu z błotnistego dna jeziora do jego zakwitnięcia nad
powierzchnią wody, co z kolei jest metaforą ludzkiego rozwoju od ignorancji do
oświecenia w buddyzmie.
Jestem tylko
trochę zawiedziona wielkością, może raczej wysokością stupy. Czterdzieści
cztery metry to co prawda niemało, ale jakoś wyobrażałam ją sobie wyższą. Ale przecież
wielkość nie świadczy o znaczeniu.
Wielkością Pomnika
Rewolucji (lub Pomnika Bohaterów – jak widać wielość nazw dotyczących jednego
obiektu jest w Laosie częsta) po drugiej strony ulicy też jestem zawiedziona –
ale „w przeciwnym kierunku”. Kształt całkiem sporych rozmiarów śnieżnobiałego monumentu został niewątpliwie zainspirowany kształtem
antycznej Wielkiej Stupy. Płaskorzeźby na cokole przypominają rewolucyjne i
niepodległościowe dzieje Laosu.
Inne wpisy o Laosie:
http://emerytkawpodrozy.blogspot.com/2016/09/normal-0-21-false-false-false.html (Równina Dzbanów cz. II)
lubię iść tropem twoich podróży, zadziwia mnie wiedza i zdolność wybierania obiektów do obejrzenia
OdpowiedzUsuńBasiu, cieszę się, że podążasz, i dziękuję za towarzyszenie mi.
UsuńCo do wiedzy – oczywiście, coś sobie przed podróżą czytam, żeby wiedzieć co można gdzieś tam zobaczyć i co czasem jest bardzo różne od tego co widzimy na co dzień.
A co do wyborów, to są dwie metody. Albo w czasie „zdobywania wiedzy” coś zwróci moją uwagę i zostaje wpisane do harmonogramu, albo po prostu „się wychodzi” z hotelu i „się idzie” i na coś ciekawego się tafia.
Biała świątynia wyróżnia się na tle złoto-czerwonych obiektów. Podobnie miałam w ubiegłym roku, kiedy widziałam srebrną świątynię w Chiang Rai.
OdpowiedzUsuńTa w Chiang Rai jest nieporównywalna. Aż mi się ciepło robiło koło serca (ach, te wspomnienia!) kiedy czytałam Twoje wpisy o niedawnym pobycie w Tajlandii.
Usuń