czwartek, 1 sierpnia 2019

El cóndor pasa. Chivai, Colca. Cz. II.



Ku mojemu zdziwieniu bus wycieczkowy podjeżdża pod hotel o 6:35, tylko z pięciominutowym opóźnieniem. Jeszcze trochę krążymy po mieście, zabierając następnych żądnych spotkania z kondorami, i wyjeżdżamy z miasta. 

Bo clou programu wycieczek do Cruz del Condor (Krzyż Kondora) są, jak sama nazwa wskazuje, kondory, których spora kolonia osiedliła się w górach najbliższych temu miejscu. W czasach prekolumbijskich na brzegu kanionu, który ma tutaj głębokość 1200 metrów, składano ofiary bogom. Hiszpanie postawili w tym miejscu krzyż. Stąd pierwszy człon nazwy.
Kondory mieszkają, najogólniej rzecz biorąc, w Andach. Są padlinożercami, zamieszkują skaliste, bezleśne tereny, gniazda zakładają na skalnych półkach, wysoko w górach. Długość ciała dojrzałych osobników to od 100 do 130 centymetrów, rozpiętość skrzydeł dochodzi nawet do 320 centymetrów.

Kiedy wstaje dzień, a powietrze zostaje ogrzane pierwszymi promieniami słońca, kondory lubią rozprostować swoje skrzydła. Wykorzystują wtedy wznoszące prądy powietrza i szybują w górę wąwozu. A najbardziej sprzyjające warunki do tych popisów są przed godziną 8:00 rano. Dlatego sznur busów wszelkich marek wyrusza z Chivai już od godziny 6:00.

Dlaczego tak wcześnie? Przecież Cruz del Condor to zaledwie 42 kilometry od Chivai.
Ano dlatego, że organizatorzy turystyki dbają o interesy całego regionu, a nie tylko agencji turystycznych.
Pierwszy postój na rynku w Yanque. Występ artystyczny. Taneczny.
















Pasażerowie busów rozpierzchają się po uliczkach, większość idzie zwiedzić kościół, z bardzo ciekawie płaskorzeźbioną fasadą, bez wyraźnie wyodrębnionego portalu. Panie w ludowych strojach zgromadzone wokół nieczynnej fontanny zastanawiają się: już tańczyć czy jeszcze czekać…
My ziewamy, kobiety tańczą od niechcenia, koszyczek, z którym jedna z nich chodzi dookoła fontanny, pozostaje pusty. 


Potem jeszcze jeden mirador obstawiony kramami z artesanías, i jeszcze jeden…

Uodporniłam się. Staram się dostrzec wstążkę rzeki, gdzieś tam, w głębi, która z tej odległości stapia się ze spiętrzonymi nad jej poziomem skałami. Nie słychać szumu wartkiego przecież nurtu, a to dowodzi głębokości wąwozu. Podziwiam tarasy stworzone przez Inków na mniej stromych stokach kanionu, teraz zarastające niekontrolowaną roślinnością. Kto by teraz, w XXI wieku, wspinał się setki metrów, żeby coś tam, w tak niedostępnych miejscach uprawiać! Zachwycam się kaktusami cudownie urozmaicającymi krajobrazy i niebem.


 














Pan kierowca dość gwałtownie hamuje, w busie poruszenie…SĄ!
Wysiadamy, chociaż to jeszcze nie parking, staramy się nadążyć obiektywami aparatów fotograficznych za szybującymi kondorami.
Muszą lecieć akurat w stronę słońca?!
Poleciały.
Pojawiają się dwa następne, o tam. Jedni pokazują drugim, gdzie wypatrzyli szybujące ptaszyska. Łatwo je zauważyć na tle nieba. Kiedy zniżają lot, wtapiają się w kamieniste tło i trudno je namierzyć. 
















Jesteśmy jeszcze kawałek przed punktem widokowym Cruz del Cura (Krzyż Księdza). Pan zmienia plan wycieczki. Stąd jakieś dwa kilometry pójdziemy pieszo do Cruz del Condor.
Co za szczęście!


Nadlatuje jeszcze kilka ptaków, krążą, wzbijają się w ku słońcu, potem odlatują w sobie tylko znanym kierunku.

Patrząc na ich rozłożone skrzydła, teraz dopiero doceniam wrażliwość artystyczną kogoś, kto zaprojektował oznaczenia punktów widokowych. To tylko kawałek pomalowanej na czarno deski, z białą kropą w szerszym miejscu, a mam poczucie, że to lecący w moim kierunku kondor!

Mieliśmy szczęście, znam przypadki, że ktoś czekał i kilka godzin i ani jeden kondor nie przyleciał.









4 komentarze:

  1. Natura jest niesamowita, widoki są przecudne. Patrzę na zdjęcia i patrzę... Dziękuję za wrażenia! Twoje zdjęcie z "kaktusikiem" na tle And jest piękne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starannie wybierałam odpowiedniego kaktuska... Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Super zdjęcia, życzymy powodzenia w dalszej podróży!

    OdpowiedzUsuń