niedziela, 29 września 2024

Jezioro Czarwackie, Uzbekistan


Mieszkańcy Taszkentu, chcąc odpocząć i oddetchnąc świeżym górskim powietrzem, nie muszą daleko szukać odpowiedniego miejsca. W odległości około osiemdziesięciu kilometrów na północny wschód od stolicy znajduje się Jezioro Czarwackie, na brzegu którego funkcjonuje kilka kurortów. Sezon turystyczny letni trwa od połowy czerwca do końca sierpnia a niektóre miejscowości wyspecjalizowały w obsłudze narciarzy więc i zimą gości nie brakuje. Otaczające jezioro góry to nieograniczone możliwości wędrówek czy wspinaczki i to przez cały rok. Jedna z miejscowości, Yusufhona, jest popularna wśród paralotniarzy zapewniajac udogodnienia do uprawiania tego sportu. 


Góry otaczające Jezioro Czarwackie to Góry Czatkalskie – pasmo górskie w zachodniej części Tienszanu, w Kirgistanie i Uzbekistanie. Rozciąga się na długości około 225 kilometrow ograniczając od północnego zachodu Kotlinę Fergańską. 

Jezioro Czarwackie/Jezioro Charvak natomiast to zbiornik retencyjny. Nazwa "Charvak" (uzbeckie Chorvoq) pochodzi od perskiego "char bagh", co znaczy "cztery ogrody". 


Zbiornik powstał w latach 1968-1972 poprzez wzniesienie 168-metrowej kamiennej zapory (elektrownia wodna Charvak) na rzece Chirchiq. Jego pojemność to 2 km³, zasilany jest przez rzeki Piskom i Czatkał.


Jezioro Charvak jest jednym z trzech zbiorników wodnych utworzonych na rzece Chirchiq, jest najwyżej położony i ma największą powierzchnię (40,1 km²).

Podczas napełniania zbiornika zalanych zostało około 150 stanowisk archeologicznych. Jednakże przed wybudowaniem zapory zostały one zbadane przez Instytut Historii i Archeologii Uzbekistanu (!)


Aby - wzorem mieszkańców Taszkientu - pooddychać górskim powietrzem i popatrzeć na otaczajace jezioro góry, jadę (marszrutką czyli busikiem) do miejscowości Charvak, położonej na północny zachód od tamy i zbiornika. Miasto powstało w 1964 roku w związku z budową hydroelektrowni czarwackiej. Wiem, że do samej tamy nie dotrę (obiekt strategiczny), w planie mam spacer dokoła fragmentu rzeki  Chirchiq tworzącej tuż przed tamą niewielkie jezioro (jest to możliwe "z pomocą" dwóch mostów - na wschodzie i zachodzie tego akwenu). 


Nie dojeżdżam jednak do wyznaczonego sobie celu tej "wyprawy" (do przystanku/"dworca" autobusowego). Kiedy widzę, że kolejka linowa w Chinarkent (ok. 2-3 km przed Charvak) działa, proszę kierowcę marszrutki, żeby się zatrzymał i wysiadam. 

Nie mam co prawda pojęcia gdzie znajdę marszrutkę na powrót do Taszkentu, ale co tam!


Najpierw czeka mnie miła niespodzianka  - pan w kasie kolejki linowej sam proponuje mi bilet zniżkowy dla seniorów (w krajach pozaeuropejskich to nieczęste zjawisko, najczęściej honorują tylko seniorów lokalnych,  więc nawet nie zapytałam o zniżkę). Tym samym "oszczedzam" 9 złotych (płacę 21pln)! "Stracę" (raczej nie wykorzystam) trochę więcej, okazuje się bowiem, że nie można kupić biletu w jedną stronę. A zaznaczone na mapie ścieżki, którymi mogłabym zejść w dół, kuszą... Tak, wiem, to co pokazuje mapa nie zawsze jest zgodne z rzeczywistością. 

Chwilę potem przekonuję się o tym po raz kolejny. Patrząc już z góry, z punktu widokowego na "jeziorko", które miałam obejść dokoła, widzę, że zielony (na mapie) teren na południowym brzegu to wielki plac budowy. I tym razem spontaniczna decyzja okazała się słuszną. 

Napawam się zatem widokami Tienszanu, na niebie tylko gdzie niegdzie błakają się chmurki, gdzieś w dali, zza niższej góry wyglądają ośnieżone szczyty, w dole rozlewisko rzeki Chirchiq ograniczone betonem tamy za którą widać Jezioro Czarwackie. 


Dla tych, który w pełni wykorzystają bilet na kolejkę i zjadą nią w dół, aby nie byla to tylko przejażdżka  tam i  z powrotem, przygotowano atrakcje - plac zabaw dla dzieci, mini zoo (kilka kóz i indykow biegających na wolności i kilka królików w klatce) oraz tor do zjeżdżania na dętce.  No i kilka punktów widokowych służących nie tylko do podziwiania widoków ale również, a może głównie, do realizacji sesji zdjęciowych. 



Opuszczam to przeludnione jak dla mnie miejsce i wchodzę wyżej w poszukiwaniu szlaku. Przede wszystkim muszę sprawdzić czy w tym przypadku to co w aplikacji mapowej nie mija się z rzeczywistością. 

Nie mija się! Zaczynam schodzić. 

Ścieżka wiedzie przez... lasem tego chyba nazwać nie mogę. Przeważają drzewa owocowe - nie wiem się nazywają. Drzewa obsypane drobnymi żółtymi owockami o smaku jabłka, należą podobno do tej samej rodziny co śliwy. Tak twierdzi pani, z którą wszczynamy dyskusję pod jednym drzewkiem. A jej tak powiedział przewodnik.


Mniejsza o nazwę. Schodzę coraz niżej, pojawiają się jeszcze inne owocujące drzewa i krzewy - wszak to już jesień. Wydaje mi się, że idę ścieżką jakiegoś  rajskiego ogrodu.


Na końcowym odcinku jest bardziej stromo, pojawiają się skały, zmierzam do zaznaczonego na mapie wodospadu. Napotkani miejscowi turyści - jedyni, których spotkałam na trasie - potwierdzają: wodospad jest! Znajduję! Ma "aż" trzy metry wysokości. Szkoda, że ludzie musieli zostawić przy nim swój ślad - śmieci!



Przeszłam jakieś trzy kilometry, pokonałam różnicę wysokości 590 metrów (tak, tak, tylko w dół, poza pierwszymi trzystu metrami, żeby dojść do szlaku). Nadzwyczajny wyczyn to nie był, ale jestem usatysfakcjonowana - "pochodziłam sobie" po Górach Czatkalskich. Tak jak niegdyś po Tatrach czy Bieszczadach. 

Siedzę na jakimś murku, już przy głównej ulicy, zastanawiając się, w którym kierunku udać się na poszukiwanie marszrutki, gdy zwracają moją uwagę ludzie wychodzący z pobliskiego parku. No cóż, wypada tam zaglądnąć. 

Zaglądam i znajduję... stanowisko z petroglifami! Nie wiedziałam o ich istnieniu. 


Postanawiam jeszcze podejść do mostu, od którego miałam rano zacząć moją znajomość z tym terenem. To już tylko jakieś trzysta metrów. Sfotografuję rzekę Chirchiq z bliska. 


Wiele zdjęć nie zrobię. Zostaję upomniana, że fotografowanie zabronione (chociaż z tego miejsca tamy nawet nie widać). Rzeczywiście, nie zauważyłam znaku. Budki strażnika/wojskowego też nie widziałam!

Nie dyskutuję z panem wojskowym, przepraszam. Nie otrzymuję polecenia żeby zdjęcie usunąć. 

Pan jest uprzejmy, zatem postawiam wykorzystać jego uprzejmość i pytam dokąd powinnam się udać, żeby "złapać" marszrutkę do Gazalkentu (miejscowość, w której trzeba się przesiąść w drodze do Taszkentu). Pan mówi, że nigdzie nie muszę iść, mogę czekać tutaj, na końcu/poczatku mostu. Mam wątpliwości, ale pan szybko przystępuje do działania machając ręką gdy widzi nadjeżdżającą marszrutkę-taxi - mini bus marki Damas, o ustalonej taryfie. Trzy minuty później jadę w kierunku Gazalkentu. 


To był udany dzień! Przedostani dzień sześciotygodniowej podróży po czterech krajach Ameryki Środkowej: Kazachstanie,  Kirgistanie, Tadżykistanie i Uzbekistanie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz