W
naturze występuje na wszystkich kontynentach (poza Antarktydą), w jednym z ponad
3000 opisanych gatunków. W sztuce pojawia się we wszystkich chyba kulturach, i religiach,
i krajach. I nie ma chyba zwierzęcia o tak zróżnicowanej symbolice jak wąż, żeby
wymienić tylko niektóre: pokusa, grzech, podstęp, głupota, zło, zniszczenie, śmierć,
zazdrość, tajemnica ale i mądrość, dociekliwość, przyjemność, energia, podświadomość,
ostrożność, proroctwo, logika. Wąż bywa przedmiotem kultu, jest symbolem
medycyny (Laska Eskulapa).
A
skoro wąż jest gatunkiem tak powszechnym – i w realu, i w kulturze różnych
krajów – to nie można się dziwić, że prawie w każdej mojej podróży dochodzi do „bliskich
spotkań”.
Na temat „wąż w sztuce i
architekturze” mogłabym stworzyć kilka postów – uwzględniając fakt, że bardzo często
wąż jest inspiracją do przedstawienia smoka. W największym stopniu doświadczyłam
tego w wietnamskim Da Nang, o którym więcej napisałam w eEmerytce w
Wietamie.
Da Nang (Wietnam)
pozostanie w mojej pamięci miastem smoków. Bo chociaż ze smokami spotykam się w
Wietnamie, jak zresztą w innych azjatyckich miastach, codziennie, to tutaj
znajduję dwa szczególne.
W samym
centrum miasta brzegi rzeki Han spaja Smoczy Most oddany do użytku 29 marca
2013 roku, w 38. rocznicę wyzwolenia miasta. Żółte, stalowe cielsko smoka mające
sześćset sześćdziesiąt sześć metrów długości wygina się w trzy przęsła wijące
się pośrodku jezdni. Sama głowa potwora ma siedemdziesiąt dwa metry. Nie ma
obawy, że ktokolwiek przybywający do miasta nie zauważy go i nie zapamięta.
Niewielu
zapewne zobaczy jednak skromnego, mającego „zaledwie” pięćdziesiąt siedem
metrów długości smoka w parku poza uczęszczanymi przez przyjezdnych szlakami.
Moje spotkanie z nim też jest przypadkowe. Szukam przystanku, z którego
odjeżdżają autobusy do Hoi An i nagle znajduję się w otoczeniu zielonej małpy,
żubra, psa, węża – sztuka formowania figur z krzewów jest tutaj bardzo
popularna i zielona menażeria właściwie nie robi już na mnie większego
wrażenia.
Ale porcelanowy stwór na niewielkim skwerku kilkanaście metrów dalej
– już tak. Zamieszkał w parku kilka lat temu z okazji festiwalu kwiatów. I tak
sobie pozostał.
Wykorzystanie
porcelany w zdobieniu elewacji pagód czy płaskorzeźb jest w Azji powszechne –
ale zwykle są to kawałki potłuczonej porcelany. Łuski na grzbiecie bestii,
przed którą stoję, wypustki łba, wachlarz ogona i szpony łap zostały pracowicie
ułożone z całych elementów porcelanowej zastawy. Owalne półmiski, okrągłe
spodki i talerzyki, czarki, kieliszki, a nawet charakterystyczne porcelanowe chińskie
łyżki tworzą skórę fikcyjnego zwierza. Wzdłuż grzbietu biegnie – nie wiem, jak
nazwać tę część ciała smoka, wykorzystam więc terminologię wziętą z
architektury – fryz zrobiony z filiżanek włożonych jedna w drugą. Plątanina
kabelków z mikroskopijnymi żaróweczkami oplatająca porcelanowego stwora
podpowiada, jak ciekawie musi on wyglądać już po zachodzie słońca.
W malezyjskim Georgetown odwiedziłam buddyjską
Świątynię Węży. węże
(grzechotniki) są, ale, wbrew informacjom zawartym w przewodnikach, nie pełzają
po ołtarzach i filarach, lecz leżą spokojnie, zwinięte na konstrukcjach z
patyków, chyba odurzone dymem z palących się kadzideł.
Najwięcej żywych węży spotkałam na Kaukazie – czterokrotnie nieomal uciekły mi spod nóg – ale pozować nie chciały. Zdarzyło mi się jednak kilka wijących się gadów z całkiem niedużej odległości oglądać – i nie mam tu na myśli tych zniewolonych w klatkach ogrodów zoologicznych (poza tym jednym, który wybrał wolność…) – nie wnikając, który z pozujących bohaterów jest wężem a który żmiją (jednym z jadowitych gatunków węży).
Te dwa również
są wykorzystywane do pozowania do zdjęć turystów – na zapleczu Świątyni Węży w Georgetown
(Malezja)
Nooo, niesamowicie śliski i niebezpieczny temat! Ja tam w żywych wężach nie gustuję, ale wąż-most przepiękny. Ten porcelanowy również! Dzięki za ich pokazanie. Zasyłam pozdrowienia:)
OdpowiedzUsuńNie taki śliski jak się wydaje. Dotknęłam tego, który wyrwał się na przechadzkę z klatki - niejadowity był. A kilka dni temu w Rabce pomogłam jednej żmijce przejść przez jezdnię - nawet mnie panowie kierowcy nie op... skrzyczeli, że ruch tamuję, tylko posłusznie czekali aż stworzenie boże przepełznie na druga stronę drogi (muszę uzupełnić ten wpis o jej zdjęcie). Pozdrawiam!
Usuń